Archiwum

Archive for the ‘Twórczość własna’ Category

Wpis numer 007 – Okrążenie

18 lutego, 2010 5 Komentarzy

Jestem słabym pisarzem. Rzekł bym nawet, iż tragicznym. Ale jak wiadomo, każdy z nas ma jakieś zachcianki, które chce za wszelką cenę spełnić, nawet jeżeli za bardzo mu to nie wychodzi. Podobnie jest u mnie jeżeli chodzi o pisanie opowiadań. Zapale się na jeden temat, wyskrobię 3, może 4 strony, po czym albo kończy się wena lub zapał. Ale jednak czasami coś wpadnie, więc czemu by się nie pochwalić? W końcu jest to jedno z głównych zadań bloga, czyż nie?

Opowiadanie zacząłem pisać krótko przed wakacjami przez jakiś tydzień, po czym dałem sobie spokój. Może ta notka zmotywuje mnie do kontynuacji. Mam nadzieje. Ale cóż, nie pozostaje mi nic więcej, jak życzyć miłego czytania. No i oczywiście piosenka na koniec.

***

Pociski artyleryjskie nadal świszczały nad głowami skulonych żołnierzy, gdy Komisarz Sev wyszedł ze swojej kwatery z mieczem łańcuchowym w jednej dłoni oraz pistoletem plazmowym w drugiej. Jego twarz była niczym wykuta z kamienia: patrzył z chłodną nienawiścią na drugi brzeg drogi, gdzie okopane były siły Chaosu. Powoli, z powagą dla rodzącej się historii, powoli wszedł na jedno ze stanowisk strzeleckich, tak, aby wszyscy żołnierze mogli go dobrze zobaczyć i usłyszeć. Wstawali oni bez żadnego protestu mimo wielomiesięcznego zmęczenia, strachu, głodu i bólu. Każdy z nich podniósł swą broń i patrzył z wyczekiwaniem na komisarza. Kanonada powoli ucichała, gdy Sev podniósł powoli miecz łańcuchowy do góry i przemówił do nich: „Bracia Moi!! Żołnierze Imperium, lojalni słudzy naszego świętego Imperatora!! Dziś nadszedł ten dzień! Dziś staniemy do ostatecznej walki z siłami Chaosu! To dziś, Wy, synowie Tanith, napiszecie historię!! To wy pokażecie światu, iż wierzyć znaczy móc. Nikt nas dziś nie powstrzyma! Nie bierzcie jeńców, nie pytajcie o nic. Niech wasze karabiny mówią z was. Niech wasze granaty wykrzyczą was ból! Niech wasze bagnety przeleją na wroga waszą wściekłość!! Do broni, bracia!!!”

Miecz łańcuchowy przemówił.

Wielotysięczny okrzyk bojowy przeleciał przez tłumy niczym huragan.

Pociski artylerii powoli zaczęły wybijać ostatnie rytmy nawałnicy.

„Imperator, Tanith, Śmierć!!!!” – potężny krzyk komisarza rozległ się po całym polu bitwy. Sekundę później ogromna fala okrzyków tysięcznej armii uderzył w powietrze, przebijając nawet odgłosy ostatnich uderzeń artylerii.
„Do ataku!! Za Taniht!!!” – wrzasnął komisarz, wyskakując z okopu i zaczynając swoją ostateczną szarże na znienawidzonego wroga. Tuż za nim podążało tysiące Duchów gotowych na wszystko. Teraz nie byli już żołnierzami Imperium. Byli Bogami. Bogami Wojny, którzy chcieli tylko jednego: walki. Nikt ich nie mógł powstrzymać. Rozpoczął się ostatni atak.

***

Słońce powoli zachodziło nad ogromnym polem bitwy na planecie Tyher V. Czerwono krwiste słońce powoli znikało za horyzontem wśród szarych obłoków dymu, które jeszcze gdzie nie gdzie unosiły się w powietrze ze zniszczonych budynków fabrycznych. Komisarz Sev stał z powagą nad ciałami swoich poległych braci, przykrytych kocami. Dziesięciu. Tylko dziesięciu zapłaciło najwyższą cenę za to wielkie zwycięstwo nad ponad tysięczną armią. Lecz mimo to, nadal pozostawało zwątpienie: czy nie dało się ich ocalić? Jakaś strategia, plan działa, który mógł ich uratować….
-Taka była dziś wola Imperatora, komisarzu. – aksamitny głos Inkwizytorki Moonraider rozbrzmiał koło ucha Komisarza. Zaskoczony, odwrócił się i spojrzał na kobietę odzianą w pancerz bojowy oraz po przywieszanie gdzie nie gdzie skrawki papieru z modlitwami błagalnymi i obronnymi. Potężny młot bojowy leżał w jej rękach, bucząc lekko wyładowaniami psychicznymi.
Komisarz lekko uśmiechnął się pod nosem i wrócił wzrokiem na martwych żołnierzy.
-Nie śmiem wątpić w to, o Wielka. Lecz nadal czuję się jakoś… dziwnie. Zawsze cieszyłem się, gdy tylko tylu moich podopiecznych ginęło, szczególnie w porównaniu z ilością zabitych wrogów. Lecz dziś… – ze zrezygnowaniem pokręcił głową. Czuł się winny tej śmierci. Wiedział, iż nie mógł w żaden sposób pomóc, lecz mimo to poczucie winny go nie opuszczało.
-Ty i twój oddział pokonaliście dzisiaj wroga, mimo iż miał on nad wami prawie 10 krotną przewagę. Raduj się tym i świętuj, albowiem nie jest to ostatnia bitwa, o nie. A jeżeli chodzi o twoich martwych towarzyszy… raduj się również. Smutek nic nie daje. Musimy się cieszyć, iż w ogóle poznaliśmy takich ludzi i radować, iż razem z nami mogli oni walczyć w imię Imperatora. – mówiąc to, Inkwizytor uśmiechnęła się spokojnie do Seva. Nie użyła do tego ani trochę swej mocy psychicznej, lecz mimo to efekt był natychmiastowy. Komisarz powoli odwzajemnił uśmiech i spojrzał w dół wzgórza, na swoich żołnierzy. Nie było sensu rozpaczać i obwiniać się. To nie była ostatnia bitwa, kampania. Ktoś musi walczyć i ginąć, by Imperator był szczęśliwy. „A oni potrzebują dowódcy” – pomyślał Sev, patrząc na swoich żołnierzy, którzy u szczytu góry powoli wznosili obóz. Teraz już wiedział, iż nie byli jego żołnierzami, podopiecznymi. Byli jego braćmi. Powoli odwrócił się do Inkwizytorki i zasalutował:
-Proszę o zgodę na inspekcje swoich oddziałów.
Ta kiwnęła lekko głową, po czym odeszła w kierunku swojej Chimery dowodzenia. Komisarz odprowadził ją wzrokiem, po czym odwrócił się i skierował się w stronę zejścia z góry. Z uśmiechem popatrzył na ostatnie promyki światła, jakie padały na ziemię wokół niego. O nie, to zdecydowanie nie była ostatnia bitwa, jaką miał stoczyć…

***

– Czy ktoś może mi powiedzieć, na Fetha, co my tu właściwie robimy?

– Oficjalnie: obserwujemy obóz wroga w celu zbadania możliwości szybkiego zdobycia go bez niepotrzebnych strat. A nieoficjalnie: leżymy po szyje w błocie, marzniemy, umieramy z głodu, gapimy się na obóz orków i myślimy, jak by tu wyrwać się z tego kotła, w którym się znaleźliśmy. Jeszcze jakieś pytania, fethowy geniuszu?

–  Pytanie retoryczne: trudne słowo, nie?

***

Rozdział I

Okrążenie

– Na Imperatora, musimy dostać się do tych transporterów!! Ruszać się, do Fetha!! – Corbec wrzeszczał do słuchawki swego radia. Leżał skulony za wrakiem jakiegoś starego pojazdu wśród świszczących pocisków orkowych bolterów. Wielu. Zbyt wielu. Ze złością załadował nowy zasobnik energetyczny do karabinu i puścił serię czerwonych błyskawic w kierunku warsztatu po drugiej stronie placu. Większość jego bracii znajdowała się w równie opłakanej sytuacji.  Zaklął dosadnie pod nosem i włączył radio:

– Komisarzu, tu Corbec, słyszysz mnie?

Po drugiej stronie odezwał się zachrypiały głoś:

– Głośno i wyraźnie. Jak wasza sytuacja?

– Do dupy. Zostaliśmy przygnieceni ogniem z warsztatu. Nie możemy się ruszyć nawet o milimetr.

– Zrozumiałem. Dajcie mi chwilę… – szum zakłóceń rozległ się w słuchawce pułkownika. Lekki uśmiech wypłynął na twarzy olbrzyma. Przełączył się natychmiast na kanał swojej drużyny:

– Słuchać, drużyna Alfa! Wygląda na to, iż stary coś szykuje, więc na razie siedzimy tu i odwracamy ich uwagę. Oszczędzać amunicje, trzymać głowy nisko. Bez odbioru. – te kilka prostych słów brzmiało niczym błogosławieństwo, którym Corbec obdarzał każdego swojego podopiecznego. Wierzył, iż chociaż w ten sposób może jakoś wspomóc swoich braci.

Kolejna seria zagrzechotała o osłonę . Na dachu warsztatu znajdowały się trzy stanowiska ciężkich sprzężonych bolterów, które ani na sekundę nie przerywały swej pieśni śmierci. Dodatkowo, z wyłomów powstałych na skutek ostrzału gwardzistów co jakiś czas wylatywały rakiety odłamkowe, które ze złowieszczym świstem przelatywały nad skulonymi żołnierzami. We frontowej ścianie garażu znajdowały się około 4 metrowe stalowe wrota, które dało się otworzyć tylko od wewnątrz. Próba wysadzenia ich w powietrze zakończyła się rozszarpaniem na kawałki oddziału uderzeniowego, którego resztki leżały teraz porozrzucane po całym placu. Nie bez kozery orkowe rakiety odłamkowe były nazywane „Szatkownicami”.

Nagle całym placem wstrząsnęła ogromna eksplozja. Fala uderzeniowa powywracał żołnierzy imperium, którzy znajdowali się najbliżej drzwi. Ogromne drzwi wejściowe świsnęły nad głowami oszołomionych żołnierzy i wbiły się z hukiem w budynek za plecami Corbeca. Grad resztek cegieł, tynku i farby poleciał na skulonego żołnierza. Powoli podniósł głowę, rozglądając się po placu. Ogień z kierunku warsztatu ucichł, podobnie jak wszystkie inne odgłosy pola walki. Na kilka sekund zapadła grobowa cisza, w której można była usłyszeć własny oddech czy trzask ognia trawiącego budynki. Nagle doszedł do jego uszu nowy odgłos. Ryk zapalanych silników zagrzmiał w powierzy. Z głębi warsztatu wyłoniły się cztery transportery opancerzone orków, każdy pomalowany krwistoczerwoną farbą i poobwieszany metalowymi czaszkami. Za kabiną kierowcy znajdowały się paki, które spokojnie mogły pomieścić pluton żołnierzy.  Wszystkie cztery powoli podjechały w stronę gwardzistów, którzy w tym czasie ustawili się wzdłuż głównej drogi wychodzącej z obozowiska. Gdy tylko transportery ustawiły się w linię, z kabiny pierwszego z nich wyskoczyła wysoka postać. Trzymała w prawej ręce miecz łańcuchowy, który cicho pracował na najniższych obrotach. Na jego głowa znajdowała się wysoka czapka z orłem imperialnym, z pod której wystawało kilka kosmyków blond włosów. Szedł on wyprostowany, z powiewającym płaszczem, który dodawał mu powagi i grozy. To wszystko było potęgowane przez potężne, podkute buty oraz gruba, skórzana kurtka z symbolami Imperium na piersi. Jego twarz była smukła, o niezwykle ostrych rysach. Jego chłodne, bladoniebieskie oczy stale obserwowały wszystko, co działo się wokół niego.

– Wszyscy na paki, szybko, nie ma czasu – krzyknął w stronę swoich żołnierzy. Zwrócił głowę w stronę podopiecznego z radiostacją – Beroh, ty idź do pierwszego transportera.

Żołnierz zasalutował i pobiegł w kierunku pojazdu. Komisarz podszedł do Corbeca. Ten z uśmiechem na ustach rzekł:

– Więc to była ta „chwila” której potrzebowałeś, tak?

– Cóż, czasami najprostsze metody są najlepsze – wzruszył ramionami komisarz – skoro byłem na ich tyłach, to pomyślałem, iż przyda wam się moja pomoc. Jakie straty?

Corbec ciężko westchnął:

– Zespół Prinka, czyli 7 ludzi nie żyje oraz 3 rannych.

– Poważnie?

– Rany postrzałowe, wszystkie na wylot. Będą żyli.

Komisarz westchnął. Prink był jednym z najlepszych saperów w całym regimencie. „Niech Imperator czuwa nad tobą, bracie.” pomyślał, wyjmując z kieszeni mapę holograficzną. Szybko wpisał kod bezpieczeństwa i położył kawałek płytki na stercie cegieł. Z urządzenia wypłynęła strużka światła, która po chwili rozłożyła się, prezentując trójwymiarową mapę okolicy. W tym czasie wokół niego zgromadziła się grupa podoficerów, która chwilowo dowodziła improwizowanymi oddziałami.

– Dobra, posłuchajcie mnie uważnie. Przed nami najtrudniejsza część misji. Z tego obozu prowadzi tylko jedna droga na linie frontu – palec komisarza wylądował na małej kresce, która po chwili powiększyła się, zajmując cały obszar wyświetlania – Ma ona około 20 kilometrów długości. Orkowie pewnie już teraz kierują się w naszą stronę, natomiast ich linia frontu ciągnie się na co najmniej 2 kilometry w głąb. Będziemy musieli jechać cały czas na pełnej prędkości. Na samym końcu znajduje się most. Po jego drugiej stronie znajdują się nasze oddziały. 10 kilometrów przed celem wezwiemy przez radio nasze wsparcie powietrzne, które częściowo oczyści nam drogę. Mimo to będzie nas czekać ciężka walka, więc bądźcie w ciągłej gotowości. Zrozumiano?

– Tak jest! – żołnierze trzasnęli obcasami, stając na baczność.

– Doskonale. Po jednym z was do każdego z wozów. Ja z Corbeciem ładujemy się do pierwszego. Ruszać się! – krzyknął komisarz, podbiegając do prowadzącego transportera. Żołnierze czekali już na pakach, do których wcześniej zamontowali dodatkowe blachy metalu oraz worki z piaskiem. Na każdym wozie znajdowały się co najmniej dwa działka automatyczne oraz ciężkie boltery. Komisarz z dumą popatrzył na swoich żołnierzy ze swojego stanowiska, po czym krzyknął: „Naprzód!!”. Ryk silników przechodzących na wyższe obroty rozdarł powietrze, zagłuszając wszystkie pozostałe dźwięki. Kolumna powoli wytoczyła się przez główną bramę obozu na błotnistą drogę wijącą się po dnie olbrzymiego wąwozu, którego oba zbocza były porośnięte gęstym lasem. Droga wiła się między mniejszymi wzniesieniami i co chwilę znikała, by po chwili pojawić się znów, pół kilometra dalej. Konwój posuwał się po trasie, ślizgając się na boki. Przy każdym zakręcie silniki niebezpiecznie warczały, starając się wyprowadzić pojazdy na prostą.

Nagle Larkin z niepokojem podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. Komisarz natychmiast to zauważył i pochylił się:

– Coś nie tak?

-Artyleria… – mruknął snajper, zdejmując z ramienia swój karabin – nasza oraz orkowa. Wygląda na to, że ktoś właśnie rozpoczął atak.

Komisarz zaczął nasłuchiwać. Rzeczywiście, przez odgłosy ryczących silników i buksujących kół, dało się usłyszeć dalekie dudnienie ciężkich dział. Z każdą sekundą do tej kanonady dołączały kolejne. Komisarz zaklął cicho i włączył komunikator:

– Do wszystkich Duchów: wygląda na to, że ruszyła ofensywa. Nie wiemy na razie, kto się ruszył, więc musimy uważać. Bez odbioru. Beroh, choć tu! – niska, krępa postać podeszła do komisarza i stanęła na baczność.

– O co chodzi, dowódco? – żołnierz dźwigał na plecach olbrzymie radio, które zasłaniało całe jego plecy.

http://www.youtube.com/watch?v=-gimRV3LS4c