Wpis numer 020 – Krwawe Walentynki

17 lutego, 2011 4 Komentarze

Walentynki. Święto, którego całkowicie nie uznaję i uważam za zbędne dla mnie. I nie chodzi mi tu o zazdrość wobec par zakochanych czy inne tego typu argumenty, o nie. Po prostu nie widzę się w tym i już. Ale nie to będzie tematem przewodnim tego wpisu, lecz tytułowa krwawość. A dokładnie :sama krew. Czerwona, smaczna i cudownie prezentująca się na dwuręcznych mieczach.

Dnia 14 lutego 2011 roku, po raz pierwszy w życiu udałem się na ulicę Czerwonego Krzyża we Wrocławiu, by tam ,w Centrum Krwiodawstwa, dobrowolnie oddać krew. Pytanie pierwsze: po co, z jakiego powodu? Sam nawet do końca nie wiem. Nie chodziło tu raczej o nagrody (o których później) czy inne korzyści materialne. Po prostu, gdzieś tam w głowie, jakiś czas temu, doszedłem do wniosku, iż takie działanie jest po prostu satysfakcjonujące dla mnie samego. Tak o. Oddałem krew, jestem fajny i tak dalej. Pośrednio dochodzi tutaj motyw „a jak będę miał wypadek…” lecz nie był on kluczowy. Niezależnie od powodów, stało się. Na wejściu zostało grzecznie poinformowany o wszystkich krokach i działaniach, jakie powinienem poczynić by zostać krwiodawcą. Najpierw rejestracja, skąd wysłano mnie na pierwsze, próbne pobieranie krwi. Na podstawie tego zostanie określona moja grupa krwi oraz to, czy jestem chory na jakąkolwiek z tych chorób, które są złe, ale nie pamiętam. Następny krok to oczekiwanie na wizytę u doktora, który bada nasz stan zdrowia i orzeka zdolność do oddania krwi. Jednak jeszcze przed tym musimy wypełnić ankietę, która ma ułatwić pracę ww. lekarza. Ten kawałek papieru to kolejna porcja chorób, o których zwykły człowiek nigdy wcześniej nie słyszał poza serialami medycznymi oraz kilka pytań dotyczących naszych stosunków sexualnych bądź podróży zagranicznych. Ot, taka ciekawostka . Osobiście ważniejsze było dla mnie otrzymanie po badaniu kuponu na puszkę Pepsi i Grześka, ale to już moja opinia.

Po tym ostatnim badaniu przechodzimy na magiczne piętro pierwsze. Tam, w długiej Sali zasiadamy na jednym z foteli i zaczyna się właściwy proces pobierania krwi. Od razu uprzedzam: nie jest to całkowicie bezbolesne. Igła, która na moje oko była 4-krotnie grubsza niż zwykła, wbijana jest prosto w żyłę na zgięciu ramienia. Dodatkowo, na wysokości barku, jesteśmy zapinani specjalna opaską. Tak więc pod koniec zabiegu, nasze ramię przybiera kolor iście fioletowy. Cała „akcja” trwa mniej niż 5 minut, po czym zostajemy puszczeni wolno z kwitkiem potwierdzającym oddanie krwi. Następny etap jest moim prywatnym faworytem. Cytując tabliczkę na ścianie: „Pacjent zobowiązany jest ,po oddaniu krwi, do 15 minut odpoczynku na fotelach bądź kanapach”. Miękkich. Baaardzo miękkich. Gdyby kazano odpoczywać 20 minut, z pewnością zasnął bym w tych cudach ludzkiej techniki.

Ostatni etap to zgłoszenie się do recepcji, kasy oraz bufetu po „zapłatę”. 8 czekolad, zwrot kosztów przejazdu (nawet, jeżeli szło się na piechotę), możliwość pełnopłatnego zwolnienia ze szkoły bądź pracy oraz maskotka. Jak dla mnie bomba. Do tego, po 10 dniach możemy odebrać własną książeczkę z grupą krwi oraz datami poszczególnych wizyt, co pozwala w przyszłości uzyskanie licznych korzyści wynikających z bycia Honorowym Dawcą Krwi. Do takich zalicza się między innymi możliwość darmowych przejazdów MPK.

Cóż więc mogę napisać na koniec? Ano tyle, że warto. I proszę. To tylko godzina wyjęta z życia, która naprawdę opłaca się nie tylko Tobie, ale również komuś innemu. Wiem, moralizatorstwo w pełnej krasie, ale cóż poradzę, czasami mi się zdarza. Wystarczy tylko poszukać kilku informacji w Internecie i już wszystko jest dla nas jasne i przejrzyste. Mam więc nadzieje, iż chociaż jedna osoba, pod wpływem tego wywodu, zdecyduje się na pójście w moje ślady.

 

 

Florence and the Machine – Cosmic Love

Wpis numer 019 – God save the Queen!

7 stycznia, 2011 7 Komentarzy

7 miesięcy. Tyle, około, trwała moja przerwa w tworzeniu tego bloga. Cholera, dużo. A co jest najśmieszniejsze? Nie mam absolutnie pojęcia, co pisać na początku tego wpisu. Po prostu nie wiem, jak argumentować  tak długą nieobecność, ba, nawet nie wiem, czy powinienem.  No cóż, nie ma co się rozklejać, trzeba pisać. Kilka świeżych pomysłów wpadło mi do głowy, tak więc prezentuje jeden z nich: co jakiś czas wpis będzie poświęcony jednemu zagadnieniu związanym z historią danego kraju bądź narodu. Tak się bowiem składa, iż jednych wręcz uwielbiam, tak jak Finów czy Szkotów, podczas gdy dla przykładu Francuzów co najmniej nie trawię. No ale dosyć tego gadania, czas zabrać się do pracy. Tak więc dziś na tapecie dumni synowie Albionu, obrońcy białej rasy i jej cywilizacji na całym świecie oraz odwieczni wielbiciele herbaty z mlekiem, Brytyjczycy.

Na samym początku sprostowanie:  nie, Wielka Brytania to nie to samo co Anglia. Wielka Brytania składa właśnie z Anglii, Szkocji, Walii, Irlandii Północnej oraz kilku maleńkich wysepek. Twór ten powstał w 1707, kiedy do Anglia i Szkocja zawarły unie realną między sobą. Wraz z biegiem lat, nowe państwa i terytoria dochodziły, aż do dzisiaj i nie zapowiada się raczej, aby coś w tej kwestii się zmieniło. Dlaczego właśnie oni? Ano, w zeszłym roku, na potrzeby olimpiady historycznej, musiałem zagłębić się w historii tego kraju.  I niemal od razu ich polubiłem.

Pierwsza sprawa: długi łuk. A raczej wysoki. 1,2 metra lekką ręką. W rękach sprawnego strzelca około 12-15 strzałów na minutę. Pomnóżmy to razy 500 żołnierzy, co daje nam średnio 6750 strzałów na minutę. Istna ściana ognia średniowiecza. Przekonali się o tym boleśnie Francuzi podczas bitwy pod  Azincourt w 1415 roku, gdzie w błocie, pod gradem strzał poległo prawie 10 000 żołnierzy francuskich, wielu pochodzących z możnych rodów szlacheckich. Niektórzy historycy mówią, iż właśnie wtedy wiele rodów przestało istnieć. A to wszystko z rąk raptem 5000 łuczników. Nie ma co, robi wrażenie.

Druga: flota. A raczej olbrzymia, potężna i przez wiele lat niepokonana. Kiedy brytole zdali sobie sprawę, iż na kontynencie nie zdziałają zbyt wiele, zaczęli interesować się koloniami. A jak tereny zamorskie, to potrzeba floty. I trzeba przyznać, znali się na swojej robocie. Od bitwy pod Trafalgarem aż do końca drugiej wojny światowej, nikt nie miał szans w pojedynkę pokonać floty Jej Królewskiej Mości. Ciekawostka: HMS, przedrostek przed każdą nazwą okrętu Brytanii, oznacza Her Majesty Ship.

Trzecie: Akcent, wygląd i sposób zachowania. W tej kategorii nasuwają mi się trzy postacie: Sean Connery, najlepszy w mojej opinii James Bond oraz filmowy ojciec Indiany Jonesa, Kyle Hobbes, Cudnowy brytyjski najemnik z serialu „V” oraz kapitan Price, jeden z najbardziej charyzmatycznych ( i długowiecznych) bohaterów serii Call of Duty. Cała trójka posiada cudowny akcent, na dźwięk którego wręcz rozpływam się w fotelu. Do tego perfekcyjny zarost i zachowania. Po prostu God save the Queen!

Cóż, to by było na tyle. Mam nadzieje, iż chociaż jeden z tych faktów, szczególnie historycznych, zainteresuje was i zmusi do głębszego zapoznania się z nimi.  A na koniec, tradycyjnie, piosenka.

Globus – Europa

Wpis numer 018 – Wybory, w końcu są wybory…

3 czerwca, 2010 12 Komentarzy

Czerwiec: dla jednych czas walki o oceny, zaliczenia i ogólnego zapierniczania, a dla innych już całkowitego odpoczynku (patrz maturzyści). Ale że los i historia lubią z nas czasami pośmiać, więc do tego wszystkiego dochodzą nam jeszcze przyśpieszone wybory prezydenckie z powodów wszystkim dobrze znanych. Tak więc mamy dość dziwną kampanię prezydencką, dyskusje publiczne i rozważania, kogo poprzeć. W moim przypadku los jest wyjątkowo złośliwy. Gdyby nie katastrofa, głosował bym spokojnie na jesień, lecz jako zodiakowy Lew, muszę obejść się smakiem głosowania. Paradoksalnie, jest to dla mnie niejako ulga. Dlaczego?

Ponieważ nie mam absolutnego pomysłu, na kogo głosować. Zacznijmy od tego, iż prezydent nie ma prawie żadnego wpływu na proces tworzenia prawa, poza proponowaniem ustaw oraz ostateczną bronią w postaci veto. Jak było widać podczas rządów Lecha Kaczyńskiego, mała, a jak upierdliwa i czasami rujnująca starania rządu rzecz. Do tego dochodzi reprezentowanie kraju na arenie międzynarodowej, lecz tam, gdzie jest on zaproszony i powinien się pojawiać. Jak było widać przez ostatnie lata, z tym też może być problem. Ale podsumowując: im lepsze stosunki prezydent –rząd, tym lepiej. No tak, spoko, tylko jeden, mały myk: za rok wyboru do parlamentu.  I wszystko może nam się znowu posypać. Tak więc dla mnie, im prezydent mniej zależny od jakiejkolwiek partii, tym lepiej.  No dobra, tyle, jeżeli chodzi o podstawy, czas teraz na kandydatów.

Jarosław Kaczyński – tia… Jedyny prawdziwy kandydat, spadkobierca moralny brata, który chce kontynuować jego wielkie dzieło… nie, podziękuje. Patriotyzm przechodzący w nacjonalizm nie pociąga mnie ani trochę, podobnie jak wielkie przemiany wewnętrzne, jedzenie obiadu w domu dziecka czy sadzenie dębów pod Warszawą.

Bronisław Komorowski – nie Jaruś, to Bronek? Ano właśnie niezbyt. Atut pochodzenia z parti rządzącej odpada z powodu przyszłych wyborów parlamentarnych. A jako prezydent najzwyczajniej go nie widzę. Jakiś taki… bezpłciowy jest. Wiem, bardzo fachowe określenie, ale inne mi nie przychodzi do głowy.

Janusz Korwin-Mikke – o nie, nie. Na monarchię nie jestem gotowy, a tym bardziej na zabierania prawa wyborczego kobietom, brak pasów i inne pomysły.

Grzegorz Napieralski – a kto to?

Jest jeszcze kilku innych kandydatów, ale podziękuje za nich. Żaden z nich nie jest dla mnie kandydatem numer jeden, na którego mógłbym głosować. I właśnie dlatego cieszę się, że nie mogę głosować w najbliższych wyborach. No cóż, cza czekać na przyszłą jesień dopiero. A na razie piosenka.


http://www.youtube.com/watch?v=O3dWBLoU–E

Wpis numer 017 – Iron Fraking Man

14 Maj, 2010 1 komentarz

Żelazny mężczyzna. Tak, po polsku, brzmi jeden z głównych bohaterów uniwersum Marvela. Głupio? Pewnie. Od czego mamy braci zza wielkiej wody? I tak oto Iron Man po raz kolejny ląduje na ekrany naszych kin. Pierwotnie, notka ta miała być recenzją. Lecz wraz z upływem czasu, zmieniam zdanie. Będzie to zachwyt. Nad czym? Ano nad istną zajebistością tej postaci.

Wszystko ma początek. W przypadku Toniego Starka jest to wybuch pocisku, który wprowadził do jego krwiobiegu sporą ilość odłamków, które bezlitośnie zbliżały się do jego serca. Ale że facet jest szefem największej firmy zbrojeniowej, nie ma się co bać, dał radę. Zamontowano mu magnez z akumulatorem, który wkrótce został zastąpiony przez mini reaktor łukowy, który mógłby zasilać wasz dom do końca waszego życia i jeszcze trochę. Co najlepsze: cudeńko to zrobiono w jaskini na środku pustyni w Afganistanie. Brzmi fajnie? Bo dla mnie tak. Potem dochodzi piękna, idealnie zrobiona i gładziutka zbroja w kolorach czerwieni i żółci, zasilana z wspomnianego reaktora. Oczywiście z najlepszego stopu metali, więc mróz, pociski, rakiety czy nawet oddech mieszkańców Dworca Głównego nie są wstanie jej uszkodzić. Do tego silniki odrzutowe w nogach i dłoniach, które mogą wysyłać milusie impulsy energii, które odrzucają przeciwnika jak szmacianą lalkę. To znamy z jedynki.  W drugiej części filmu dochodzi jednorazowy promień lasera diamentowego oraz oczywiście lepsza jakość zbroi. Więc jest miodzie, cudnie i po prostu zajebiście. Ale, żeby nie było Tomkowi smutno, dostaję kolegę. Czarnoskóry kolega okazuje się jednak mnie… finezyjny. Do zbroi poza zwykłymi silniczkami dokłada sobie z 2 pistolety maszynowe, kilka karabinów maszynowych oraz jedno działko coś koło 12 milimetrów. Oraz wyrzutnie super-hiper-mega strzałek, które na filmie jednak nie działają. Ale jest i tak cudowny. A jak jeszcze połączymy obu panów razem w bitewnym tańcu… mrau. Film to pokazuje i jest pięknie. Jak to ktoś kiedyś powiedział: oboje ociekają zajebistością, o!

Co do filmu jeszcze: pojawia się S.H.I.E.L.D, super bohaterowie oraz oczywiście kilka znanych motywów, ale nie o to chodzi. Tak jak mówiłem, pasjonuje mnie główny bohater. Bo tak naprawdę jest to facet, który sam z siebie zbudował i korzysta ze swojego talentu, jakim jest tworzenie uzbrojenia. I szczerze? Zazdroszczę mu. I oddał bym niemal wszystko, by posiadać takie moce jak on. Frak Batmana, Supermena, Kapitana Amerykę czy innych bohaterów. Iron Man i nic więcej. A na film zapraszam, bo warto.

Notka dzisiejsza jest bardzo chaotyczna i wulgarna, ale cóż, jakoś mnie tak naszło. Piosenka też tematyczna. Żeby tak pokrótce streścić, o co mi chodzi, ten oto gif:

http://img.kyon.pl/img/6847,Iron_man,gif,gtfo,.html

http://www.youtube.com/watch?v=9LjbMVXj0F8

Wpis numer 016 – Gimnazjum, gimnazjum i po gimnazjum.

13 Maj, 2010 4 Komentarze

I oto nowy rekord: niemal miesiąc bez żadnej notki. Natłok spraw osobistych, szkolnych oraz najzwyklejszy przypływa lenistwa uniemożliwiły mi pisanie. Ale jako że mam chwilę oddechu, wracam do pisania. Jutro i pojutrze pojawią się jeszcze dwie notki, aby jakoś wynagrodzić Wam, moim czytelnikom, tą długą przerwę.  A teraz do roboty.

Nareszcie ciepło. Słońce grzeje, wszystko kwietnie, ptaszki wkurzają swoim ćwierkaniem, a ja po raz kolejny napawam się kwiczeniem niektórych grup ludzi w naszym kraju. Nie mam tu na myśli maturzystów, ponieważ Ci nie ma mają na co narzekać, lecz absolwentów jakże cudownej instytucji jaką jest gimnazjum. Jak wiadomo, około dwa tygodnie temu pisali oni testy gimnazjalne, które są najważniejszym elementem rekrutacji do liceów, decydują o przyszłości uczniów i tak dalej, ble, ble, ble. Wszyscy to wiemy. Ale jak co roku, niczym bumerang oraz nuda, wraca temat poziomu trudności tytułowych egzaminów. Więc i ja dorzucę swoje 3 grosze.

Część humanistyczna jako pierwsza: banał. MEN najwyraźniej mocno wzięło sobie do serca wpadkę z wypracowaniem gimnazjalnym mojego rocznika (przypomnę: wypracowanie na temat lektury, czego nikt się nie spodziewał)i postanowiło całkowicie odpuścić sobie jakiekolwiek wymagania wobec uczniów. Praca na temat wybierania szkół to absolutny banała, wystarczy opisać swoje własne przeżycia. Cała reszta zadań nie była trudna, lecz jedna rzecz mi się baaardzo podobała. Mianowicie, pod 4 tekstem źródłowym było zadanie, aby streścić podany tekst W PIERWSZYM ŹRÓDLE. Oczywiście nie było to podkreślone, więc część zdających od razu rozpoczęła swój lament że jak to tak i w ogóle. Sory, ale jeżeli jest to dla was problem, to życzę powodzenia w liceum.

Cześć matematyczno-przyrodnicza natomiast była… dziwna. I nie chodzi tu już nawet o legendarne „radioaktywne” biedronki (zainteresowanych odsyłam do testów w Internecie) lecz o główną tematykę, którą był węgiel, geologia i to, na czym człowiek spał w gimnazjum. Czy egzamin nie powinien skupiać się bardziej na matematyce, może fizyce i umiejętności korzystania z danych, wzorów, przekształcania i tak dalej? Ok, rozumiem, że przyrodniczy też, ale bez przesady. Można dać coś prostszego, niż pytanie: „co tworzy się najwcześniej i najpóźniej” a do wyboru dwa rodzaje węgla, torf i coś tam jeszcze. A nawet jeżeli nie prostszego, to najbardziej na myślenie i spryt. No ale cóż, węgiel ważny  jest, tak jak Śluńsk, więc nie ma co gadać.

Późno już, cza kończyć. Matury wejdą na warsztat trochę później, po historii dopiero. A na koniec piosenka zespołu, którego nie lubię zbytnio, lecz ten akurat kawałek mi przypadł do gustu.

http://www.youtube.com/watch?v=d0XeglGbrxI&feature=related

Wpis numer 015 – Fraking Wawel…

15 kwietnia, 2010 18 Komentarzy

Tytuł mówi sam za siebie. Zdominowani przez ostatnie wydarzenia myślimy i mówi głównie o jednym. Jednak z każdym dniem dowiadujemy się o nowych faktach, szczegółach i o następnych krokach poszczególnych osób. Ale to wszystko dla mnie schodzi na dalszy plan przy tej informacji: Lech Kaczyński wraz z małżonką zostaną pochowani na Wawelu. No tego, mości panowie, znieść już nie mogę.

Jedno elementarne pytanie: ZA CO? Za co Lech Kaczyński ma spocząć na Wawelu? Za wybitne osiągnięcia w obronie kraju? Nie. Za odwagę w czasie wojny? Nie. Za to, że był kochany przez cały naród? Nie! Najcudowniejszy argument, jaki ostatnio usłyszałem za: „był bohaterem narodowym, który walczył o polską historię i dzięki niemu cały świat usłyszał o Katyniu”. No tu już pada na ziemię i walę głową o podłogę. Bohater narodowy? Ludzie, czy wy w ogóle wiecie, co to znaczy? Bohaterem może być Piłsudzki, Haller, Sikorski czy Anders, ale nie na Boga Kaczyński! Walczył o polską historię? Tysiące ludzi robi to na co dzień nie tylko za granicami kraju, lecz w jego wnętrzu, łamiąc mity i głosząc prawdę wśród naszego narodu.  I ostanie, rozgłoszenie Katynia. Ta, ogłosił, jasne. Jeżeli metoda katastrofy lotniczej z około 90 osobami na pokładzie jest dla was najlepszym sposobem rozgłosu, no to życzę powodzenia. Ludzie, on zginął w WYPADKU! Nie na froncie, nie w walce lecz przez przypadek. Już ktoś mówi, że na służbie, że oddał za nią życie. A mam pytanie: gdyby spadł ze schodów w Pałacu Prezydenckim i złamał kręgosłup, to czy też byłby wychwalany pod niebiosa i od razu wysyłany na Wawel? No chyba raczej nie.

Ale, nie jestem tylko oskarżycielem, lecz także mam własny pomysł. Dobra, pochowajmy prezydenta Kaczyńskiego. I rozpocznijmy nowy rozdział w historii Wawelu: zacznijmy składać tam WSZYSTKICH zmarłych prezydentów III RP. Tak, tak, moi mili, wszystkich. Wałęsę, Kwaśniewskiego a nawet Jaruzelskiego. Wszyscy to wszyscy, bez wyjątków. Albo wszyscy, albo żaden.

Wiem, że notka ta jest chaotyczna i nieskładna, ale jestem wkurzony, i to bardzo. Bo dla mnie najzwyklejszą w świecie obrazą jest pogrzeb państwa Kaczyńskich na Wawelu. Bo tak naprawdę grupa ludzi bez żadnego zapytania zdecydowała o zmianie jednego z najważniejszych historycznie i kulturowo miejsca Polski. I proszę bardzo, nazwijcie mnie zdrajcą, niewychowanym człowiekiem, który nie szanuje zmarłych i nie jest jednolity jak cała reszta. Uważam się za Polaka i nie będę milczał, jeżeli coś tak mocnego dotyczy mnie jako mieszkańca tego kraju.

Wpis numer 014 – Pustka

10 kwietnia, 2010 6 Komentarzy

Nie wiem, co pisać. Siedzę na klawiaturą, muzyka żałobna płynie z radia i tępo patrzę w ścianę. Po prostu nie wiem…

Nie lubię używać patetycznego tonu czy górnolotnych słów wobec Ojczyzny, patriotyzmu i mojego stosunku do tego wszystkiego. Kontroluje to, ile mogę. Ale teraz, w tym wpisie, nie mogę. Po prostu będę pisał wszystko tak jak mi przychodzi do głowy. Nie obchodzą mnie złośliwe komentarze z Kantyny czy od zwykłych ludzi. Po prostu.

Chce mi się płakać. Po prostu mam ochotę usiąść i zapłać cicho nad tym, co się stało. Prezydent, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, szefowie wszystkich sił zbrojnych, szef NBP i IPN, Rzecznik Praw Obywatelskich i wielu innych polityków, wojskowych, duchownych i cywilów zginęło w katastrofie lotniczej koło Smoleńska. Ogłoszono tygodniową żałobę narodową. Tysiące ludzi zapala znicze pod Pałacem Prezydenckim, zbiera się w kościołach na modlitwie. A ja? Czuję, co coś się zmienia we mnie. Że od dzisiaj, tego poranka nastąpi zmiana, może mała, ale jednak. Czuję, iż z pełną dumą mogę powiedzieć, iż jestem Polakiem. Że Polska to Mój Kraj i Dom, miejsce, którego za nic nie oddam i zrobię niemal wszystko dla niego. Po prostu czuję, że ta tragedia dotknęła mnie i jako obywatela i jako osobę prywatną. Boli mnie to, iż spora część ważnych osobistości i przedstawicieli mojego Państwa nie żyje. Boli mnie to, iż nasza armia straciła całe najwyższe dowództwo. Że jako obywatel nie mogę zgłosić się do Rzecznika Praw Obywatelskich. Nawet to, że nie mogę ponarzekać na prezydenta. Tak, nie lubiłem go. Jego oraz wszystkich polityków PIS, jacy byli na pokładzie. Ale teraz ogarnia mnie smutek z powodu ich śmierci. Można ich nie lubić, ale są przedstawicielami nas, Narodu Polskiego, wybranymi w demokratyczny sposób. I chociaż by dlatego trzeba ich szanować. To jest to, o czym wszyscy nasi przodkowie marzyli i walczyli. I uszanujmy ich oraz ich wolę.

Co do przyczyn wypadku, nie powiem nic, z prostej przyczyny: nie znam tematu – nie wypowiadam się. Nie jestem specjalistą co do samolotów, nie wiem, jaka była pogoda, jacy piloci. Nie mówię, iż jest to wina pilota, awarii a może spisku Rosji, który ma na celu zajęcie Polski. Nie chce słyszeć takich rzeczy, ponieważ są one całkowicie niepotrzebne i tylko wprowadzają zamieszanie i wrogość. Nie zastanawiam się, dlaczego tyle osób wsiadło do samolotu, kto wystartuje w wyborach i tak dalej. Nie czas na to i już. Liczy się, aby wyciągnąć wnioski i iść naprzód.

Musimy jednak pamiętać, iż każdy potrafi płakać, lecz niewielu działać. Musi podnieść się z kolan, otrzepać z tej tragedii i dumnie stanąć przed światem i pokazać, iż my, Polacy, jesteśmy potężnym narodem, który mimo licznych wad i słabości, potrafi w potrzebie zaprzestać kłótni i razem stanąć do walki. Nie raz już, niczym feniks, odradzaliśmy się z popiołów, czy to w 1918 czy 1989 roku. Choć może sytuacja nie jest tak dramatyczna, jak wtedy, stoimy przed gigantycznym wyzwaniem, któremu musimy podołać  nie jako każdy z osobna, lecz jako naród. Naród Rzeczpospolitej Polskiej.

Nie sprawdzam tego, co napisałem. Może brzmi patetycznie, lecz tak czuję i już. Jestem dla was idotą i naiwnym przez to, co napisałem? Niech będzie. W takich okolicznościach nie obchodzi mnie to.

Kategorie:Gry komputerowe

Wpis numer 013 – Kicia, maska!

2 kwietnia, 2010 3 Komentarze

Zapaść. Jak inaczej można określić niemal dwa tygodnie bez żadnego wpisu czy chociażby krótkiej notki? Cóż, nic się nie dzieje bez przyczyny: natłok szkoły i spraw osobistych uniemożliwił mi prezentowaniu swoich wypocin. Lecz co ma wisieć nie utonie, oto jest kolejna notatka.

Przystosowanie obronne. Przedmiot, którego historia sięga początków PRL-u i trwa nieprzerwanie do dzisiaj. Oficjalnie ma przygotowywać młodych obywateli do odpowiedniego reagowania w sytuacjach kryzysowych, takich jak pożar, powódź czy nawet wojna. A jak jest naprawdę?

W moim przypadku PO przypada na I i II klasę liceum, po jednej godzinie tygodniowo. Pierwsze wyobrażenie to było oczywiście wkładanie masek gazowych, nauka obsługi broni i tak dalej. Chyba każdy tak na początku myślał o tym przedmiocie. A tu niespodzianka, kicie, jak to mawia moja nauczycielka. Cały pierwszy rok to nauka pierwszej pomocy. Od opatrywania zadrapań, ran kłutych czy ciętych, przez złamania i krwotoki aż do finalnego sztucznego oddychania i masażu serca. Przy czym jedna ważna rzecz: najmniejszy błąd i twoja ocena leciała na pysk. Oczywiście zbudzało w nas to niemal nienawiść do nauczycielki, lecz po jakimś czasie zrozumieliśmy, o co w tym wszystkim chodzi: ludzkie życie. Nie możemy przewidzieć, kiedy i gdzie będzie nam potrzebna taka wiedza. Tak jak pytała się nas nasza kochana pani od PO: „Wchodzisz do domu kicia, a tam Twoja mam leży na ziemi. Co robisz?” Pytanie początkowo śmieszne, lecz jak cholernie trafne, czyż nie?

Druga klasa już mniej niezwykła: pożar, powódź, broń, wojna i tak dalej. I tu pytanie: czy aby na pewno? Przed jedną z lekcji, na której mieliśmy mieć sprawdzian z rodzajów broni, kolega stwierdził, iż „jest to bezsensowny, PRL-owski przeżytek, który należy całkowicie usunąć”. Cóż, częściowo się zgadzam. Bo po co zwykłemu uczniowi wiedzieć, iż karabiny maszynowe dzielimy na lekkie, ręczne, wysokokalibrowe i ciężkie? Dla niego i tak to jest zwykły CKM. Albo iż broń atomowa dzieli się na podwodną, podziemną i powierzchniową oraz jakie ma skutki. Cholera, nawet ja nie wiedziałem, ze jest taki podział. Więc mówię stanowcze nie dla szczegółowego podziału broni dla zwykłych uczniów. Najprostszy podział i już.

Reasumując: pierwsza pomoc przede wszystkim. Nie bawmy się w zakładanie masek przeciwgazowych czy pozycji strzeleckich lecz raczej na ratowaniu poszkodowanych w wypadkach. Owszem, dla mnie te lekcje mogły by być tylko i wyłącznie o broni, z miłą chęcią. Lecz jestem tylko jednostką, która jest w mniejszości. A decyduje większość. Koniec.

http://www.youtube.com/watch?v=bXjv3F5XipE

Wpis numer 012 – Polityka i kłamstwo

20 marca, 2010 4 Komentarze

Od pewnego czasu  zasłuchuje się w programie Trzecim, Polskiego Radia. Poranny przegląd prasy, piątkowa Lista Osobista czy Popołudnie z Trójką to moje prywatne pozycje obowiązkowe w moim tygodniu. Pomysł, na dzisiejszy wpis pochodzi z programu „Za a nawet przeciw”, którego słuchałem we wtorek. Prowadzący prowadził dyskusję ze specjalistami oraz słuchaczami na następujący temat: „Czy trzeba kłamać, aby wygrać wybory?”  Tak więc do dzieła.

Chęć władzy oraz rządzenia innymi jest niezwykle silna w większości ludzi od zawsze. Historia pełna jest przykładów wojen, zdrad, zamachów i innych mało przyjemnych działań tylko w jednym celu: przejęcia władzy. Walka ta była, jest i będzie, nie ma co się oszukiwać. Zmieniają się tylko sposoby, środki. Ta zasada nie omija oczywiście i naszego, rodzimego podwórka.

Jak wiadomo, nasz kraj ma kilka problemów z którymi nie możemy sobie poradzić od kilku, nawet kilkunastu lat. Słaby system służby zdrowia, mała ilość nowoczesnych dróg, słaba jakość kolei państwowych czy trudności w założeniu własnej firmy to tylko niektóre z nich. I niczym bumerang wracają one podczas kampanii wyborczej do parlamentu. I w tym czasie słyszymy zazwyczaj obietnice, iż to wszystko da się naprawić, że dany polityk/partia może to zmienić. I przed politykiem pojawia się wybór: powiedzieć prawdę, czy może podkoloryzować swoje plany, zadania i za wszelką cenę dostać się do parlamentu? Jak powszechnie wiadomo, druga opcja niemal zawsze wygrywa. Zazwyczaj również z obietnic niezbyt wiele wychodzi, ale to już inna sprawa. Teraz jednak chodzi mi o wyborców. Dlaczego zazwyczaj my, zwykli ludzie, wybieramy obietnice, które padają po raz kolejny? Jak dla mnie jedną z głównych przyczyn jest to, iż po prostu lubimy słuchać pięknych opowieści i wierzyć, iż one się spełnia. Nie oszukujmy się, mało kto z nas ma tak silny charakter, aby nie być łasym na pochwały czy podziw innych. A kiedy słyszymy jeszcze, iż możemy coś zmienić na lepsze, piękniejsze i cudowniejsze, czujemy się dumni i niezwykle ważni. Kolejną rzeczą może być nasza zwykła, ludzka niewiedza czy wręcz głupota. Jeżeli nie znamy się na mechanizmach rządzących gospodarką, łatwo jest nam wpaść w nierealne obietnice danego kandydata dotyczące reform gospodarczych. Po prostu wierzymy, ze będzie pięknie i już.  Kolejną, ważną rzeczą jest to, iż często boimy się zmian. Przykładem w tym wypadku może być reforma emerytur czy podatków, która poprawi sytuację państwa w dłuższym okresie czasowym, lecz uderzy nas po kieszeniach, czego oczywiście mało kto chce. Politycy też to widzą i starają się za pomocą wszelkich dostępnych środków przekonać nas, iż jesteśmy ich jedyną nadzieją, grając na naszych uczuciach i umysłach. Rzadko kiedy zdarza się, aby jakiś polityk powiedział szczerze, iż zmiany będą drastyczne i mało przyjemne, ponieważ wie, iż jego szanse spadają niemal do zera.

Pytanie jednak, czy można to zmienić? Cóż, jest nadzieja. Może jest to po prostu choroba wieku dziecięcego naszej demokracji, która minie wraz z wzrostem świadomości obywatelskiej i politycznej Polaków. Osobiście mam taką nadzieje. I nie ma co się oszukiwać:  bez bólu nie ma sukcesów. Nie da się dorównać poziomem życia świata zachodniego bez pewnych wyrzeczeń i bolesnych zmian. Można mieć tylko nadzieję, iż jako mieszkańcy Polski, będziemy w stanie to zrozumieć i wcielić to w życie. W końcu pokazaliśmy już nie raz w przeszłości, iż jesteśmy narodem zdolnym do wielkich rzeczy.

http://www.youtube.com/watch?v=RxmH4v0DJiQ

Polityka = Kłamstwo ?

Kategorie:Polityka, Polska

Wpis numer 011 – Pomnik Żydowski

13 marca, 2010 5 Komentarzy

Dzisiejszy wpis miał być na temat tegorocznego Coolkonu, czyli podziękowania dla ludzi, wspomnienia i tak dalej. No ale że jakaś tam siła działa we wszechświecie, zmieniłem zdanie. Wesoły i zadowolony wracam sobie spokojnie do domu, upojony najnowszym filmem Tima Burtona „Alicja w Krainie Czarów”. Spokojnie siadam przed monitorem, włączam muzykę, przeglądam najnowsze informacje i… szlag mnie trafia.

http://www.tvn24.pl/-1,1647552,0,1,krakow-zbezczescili-pomnik-ofiar-getta,wiadomosc.html Jeden prostu news, a już człowiek traci cały dobry humor. Grupa nieznanych sprawców niszczy pomnik ofiar krakowskiego getta, tuż przed oficjalnymi obchodami 67 rocznicy likwidacji tego miejsca. Postanowiłem sobie, iż na łamach tego bloga będę starał się nie przeklinać, ale teraz to przyrzeczenie jest wystawiane na ciężką próbę. Sprawcy napisali między innymi „Hitler good”. Jak głupim trzeba być, by uważać kogoś, kto zabił około 5,5 miliona Polaków, za dobrego człowieka? W tej skali, Stalin staje się dla Rosjan idolem, a Pol Pot istnym Bogiem dla mieszkańców Kambodży. Kolejna sprawa: precz z Żydami. Powołując się na Wikipedię, obecnie w naszym kraju żyje 30-40 tys. praktykujących Żydów. Wszystkich mieszkańców Polski mamy około 38 milionów, co daje nam 1 Żyda na 950 Polaków. I teraz pytanie: ilu z was zna jakiegokolwiek Żyda albo przyjaźni się z jakimś. Mogę spokojnie powiedzieć, iż żadnego. Podobnie pewnie jest przy naszych sprawcach zniszczenia. Więc ja się pytam: na podstawie czego, do ciężkiej cholery, twierdzisz „Jude Raus”? Mówisz to na podstawie swej minimalnej wiedzy historycznej czy może dlatego, że tak mówili koledzy i tak trzeba? Ja pier…nicze. Dlaczego niektórzy są tak głupi? Dlaczego?

I tak oto, w ten cudowny sobotni wieczór, mój humor został zniszczony przez bandę idiotów. No ale cóż, mówi się trudno i płynie się dalej.

http://www.youtube.com/watch?v=jPKTf8VpzwU