Archiwum

Archive for the ‘Przemyślenia filozoficzne’ Category

Wpis numer 020 – Krwawe Walentynki

17 lutego, 2011 4 Komentarze

Walentynki. Święto, którego całkowicie nie uznaję i uważam za zbędne dla mnie. I nie chodzi mi tu o zazdrość wobec par zakochanych czy inne tego typu argumenty, o nie. Po prostu nie widzę się w tym i już. Ale nie to będzie tematem przewodnim tego wpisu, lecz tytułowa krwawość. A dokładnie :sama krew. Czerwona, smaczna i cudownie prezentująca się na dwuręcznych mieczach.

Dnia 14 lutego 2011 roku, po raz pierwszy w życiu udałem się na ulicę Czerwonego Krzyża we Wrocławiu, by tam ,w Centrum Krwiodawstwa, dobrowolnie oddać krew. Pytanie pierwsze: po co, z jakiego powodu? Sam nawet do końca nie wiem. Nie chodziło tu raczej o nagrody (o których później) czy inne korzyści materialne. Po prostu, gdzieś tam w głowie, jakiś czas temu, doszedłem do wniosku, iż takie działanie jest po prostu satysfakcjonujące dla mnie samego. Tak o. Oddałem krew, jestem fajny i tak dalej. Pośrednio dochodzi tutaj motyw „a jak będę miał wypadek…” lecz nie był on kluczowy. Niezależnie od powodów, stało się. Na wejściu zostało grzecznie poinformowany o wszystkich krokach i działaniach, jakie powinienem poczynić by zostać krwiodawcą. Najpierw rejestracja, skąd wysłano mnie na pierwsze, próbne pobieranie krwi. Na podstawie tego zostanie określona moja grupa krwi oraz to, czy jestem chory na jakąkolwiek z tych chorób, które są złe, ale nie pamiętam. Następny krok to oczekiwanie na wizytę u doktora, który bada nasz stan zdrowia i orzeka zdolność do oddania krwi. Jednak jeszcze przed tym musimy wypełnić ankietę, która ma ułatwić pracę ww. lekarza. Ten kawałek papieru to kolejna porcja chorób, o których zwykły człowiek nigdy wcześniej nie słyszał poza serialami medycznymi oraz kilka pytań dotyczących naszych stosunków sexualnych bądź podróży zagranicznych. Ot, taka ciekawostka . Osobiście ważniejsze było dla mnie otrzymanie po badaniu kuponu na puszkę Pepsi i Grześka, ale to już moja opinia.

Po tym ostatnim badaniu przechodzimy na magiczne piętro pierwsze. Tam, w długiej Sali zasiadamy na jednym z foteli i zaczyna się właściwy proces pobierania krwi. Od razu uprzedzam: nie jest to całkowicie bezbolesne. Igła, która na moje oko była 4-krotnie grubsza niż zwykła, wbijana jest prosto w żyłę na zgięciu ramienia. Dodatkowo, na wysokości barku, jesteśmy zapinani specjalna opaską. Tak więc pod koniec zabiegu, nasze ramię przybiera kolor iście fioletowy. Cała „akcja” trwa mniej niż 5 minut, po czym zostajemy puszczeni wolno z kwitkiem potwierdzającym oddanie krwi. Następny etap jest moim prywatnym faworytem. Cytując tabliczkę na ścianie: „Pacjent zobowiązany jest ,po oddaniu krwi, do 15 minut odpoczynku na fotelach bądź kanapach”. Miękkich. Baaardzo miękkich. Gdyby kazano odpoczywać 20 minut, z pewnością zasnął bym w tych cudach ludzkiej techniki.

Ostatni etap to zgłoszenie się do recepcji, kasy oraz bufetu po „zapłatę”. 8 czekolad, zwrot kosztów przejazdu (nawet, jeżeli szło się na piechotę), możliwość pełnopłatnego zwolnienia ze szkoły bądź pracy oraz maskotka. Jak dla mnie bomba. Do tego, po 10 dniach możemy odebrać własną książeczkę z grupą krwi oraz datami poszczególnych wizyt, co pozwala w przyszłości uzyskanie licznych korzyści wynikających z bycia Honorowym Dawcą Krwi. Do takich zalicza się między innymi możliwość darmowych przejazdów MPK.

Cóż więc mogę napisać na koniec? Ano tyle, że warto. I proszę. To tylko godzina wyjęta z życia, która naprawdę opłaca się nie tylko Tobie, ale również komuś innemu. Wiem, moralizatorstwo w pełnej krasie, ale cóż poradzę, czasami mi się zdarza. Wystarczy tylko poszukać kilku informacji w Internecie i już wszystko jest dla nas jasne i przejrzyste. Mam więc nadzieje, iż chociaż jedna osoba, pod wpływem tego wywodu, zdecyduje się na pójście w moje ślady.

 

 

Florence and the Machine – Cosmic Love

Wpis numer 016 – Gimnazjum, gimnazjum i po gimnazjum.

13 Maj, 2010 4 Komentarze

I oto nowy rekord: niemal miesiąc bez żadnej notki. Natłok spraw osobistych, szkolnych oraz najzwyklejszy przypływa lenistwa uniemożliwiły mi pisanie. Ale jako że mam chwilę oddechu, wracam do pisania. Jutro i pojutrze pojawią się jeszcze dwie notki, aby jakoś wynagrodzić Wam, moim czytelnikom, tą długą przerwę.  A teraz do roboty.

Nareszcie ciepło. Słońce grzeje, wszystko kwietnie, ptaszki wkurzają swoim ćwierkaniem, a ja po raz kolejny napawam się kwiczeniem niektórych grup ludzi w naszym kraju. Nie mam tu na myśli maturzystów, ponieważ Ci nie ma mają na co narzekać, lecz absolwentów jakże cudownej instytucji jaką jest gimnazjum. Jak wiadomo, około dwa tygodnie temu pisali oni testy gimnazjalne, które są najważniejszym elementem rekrutacji do liceów, decydują o przyszłości uczniów i tak dalej, ble, ble, ble. Wszyscy to wiemy. Ale jak co roku, niczym bumerang oraz nuda, wraca temat poziomu trudności tytułowych egzaminów. Więc i ja dorzucę swoje 3 grosze.

Część humanistyczna jako pierwsza: banał. MEN najwyraźniej mocno wzięło sobie do serca wpadkę z wypracowaniem gimnazjalnym mojego rocznika (przypomnę: wypracowanie na temat lektury, czego nikt się nie spodziewał)i postanowiło całkowicie odpuścić sobie jakiekolwiek wymagania wobec uczniów. Praca na temat wybierania szkół to absolutny banała, wystarczy opisać swoje własne przeżycia. Cała reszta zadań nie była trudna, lecz jedna rzecz mi się baaardzo podobała. Mianowicie, pod 4 tekstem źródłowym było zadanie, aby streścić podany tekst W PIERWSZYM ŹRÓDLE. Oczywiście nie było to podkreślone, więc część zdających od razu rozpoczęła swój lament że jak to tak i w ogóle. Sory, ale jeżeli jest to dla was problem, to życzę powodzenia w liceum.

Cześć matematyczno-przyrodnicza natomiast była… dziwna. I nie chodzi tu już nawet o legendarne „radioaktywne” biedronki (zainteresowanych odsyłam do testów w Internecie) lecz o główną tematykę, którą był węgiel, geologia i to, na czym człowiek spał w gimnazjum. Czy egzamin nie powinien skupiać się bardziej na matematyce, może fizyce i umiejętności korzystania z danych, wzorów, przekształcania i tak dalej? Ok, rozumiem, że przyrodniczy też, ale bez przesady. Można dać coś prostszego, niż pytanie: „co tworzy się najwcześniej i najpóźniej” a do wyboru dwa rodzaje węgla, torf i coś tam jeszcze. A nawet jeżeli nie prostszego, to najbardziej na myślenie i spryt. No ale cóż, węgiel ważny  jest, tak jak Śluńsk, więc nie ma co gadać.

Późno już, cza kończyć. Matury wejdą na warsztat trochę później, po historii dopiero. A na koniec piosenka zespołu, którego nie lubię zbytnio, lecz ten akurat kawałek mi przypadł do gustu.

http://www.youtube.com/watch?v=d0XeglGbrxI&feature=related

Wpis numer 015 – Fraking Wawel…

15 kwietnia, 2010 18 Komentarzy

Tytuł mówi sam za siebie. Zdominowani przez ostatnie wydarzenia myślimy i mówi głównie o jednym. Jednak z każdym dniem dowiadujemy się o nowych faktach, szczegółach i o następnych krokach poszczególnych osób. Ale to wszystko dla mnie schodzi na dalszy plan przy tej informacji: Lech Kaczyński wraz z małżonką zostaną pochowani na Wawelu. No tego, mości panowie, znieść już nie mogę.

Jedno elementarne pytanie: ZA CO? Za co Lech Kaczyński ma spocząć na Wawelu? Za wybitne osiągnięcia w obronie kraju? Nie. Za odwagę w czasie wojny? Nie. Za to, że był kochany przez cały naród? Nie! Najcudowniejszy argument, jaki ostatnio usłyszałem za: „był bohaterem narodowym, który walczył o polską historię i dzięki niemu cały świat usłyszał o Katyniu”. No tu już pada na ziemię i walę głową o podłogę. Bohater narodowy? Ludzie, czy wy w ogóle wiecie, co to znaczy? Bohaterem może być Piłsudzki, Haller, Sikorski czy Anders, ale nie na Boga Kaczyński! Walczył o polską historię? Tysiące ludzi robi to na co dzień nie tylko za granicami kraju, lecz w jego wnętrzu, łamiąc mity i głosząc prawdę wśród naszego narodu.  I ostanie, rozgłoszenie Katynia. Ta, ogłosił, jasne. Jeżeli metoda katastrofy lotniczej z około 90 osobami na pokładzie jest dla was najlepszym sposobem rozgłosu, no to życzę powodzenia. Ludzie, on zginął w WYPADKU! Nie na froncie, nie w walce lecz przez przypadek. Już ktoś mówi, że na służbie, że oddał za nią życie. A mam pytanie: gdyby spadł ze schodów w Pałacu Prezydenckim i złamał kręgosłup, to czy też byłby wychwalany pod niebiosa i od razu wysyłany na Wawel? No chyba raczej nie.

Ale, nie jestem tylko oskarżycielem, lecz także mam własny pomysł. Dobra, pochowajmy prezydenta Kaczyńskiego. I rozpocznijmy nowy rozdział w historii Wawelu: zacznijmy składać tam WSZYSTKICH zmarłych prezydentów III RP. Tak, tak, moi mili, wszystkich. Wałęsę, Kwaśniewskiego a nawet Jaruzelskiego. Wszyscy to wszyscy, bez wyjątków. Albo wszyscy, albo żaden.

Wiem, że notka ta jest chaotyczna i nieskładna, ale jestem wkurzony, i to bardzo. Bo dla mnie najzwyklejszą w świecie obrazą jest pogrzeb państwa Kaczyńskich na Wawelu. Bo tak naprawdę grupa ludzi bez żadnego zapytania zdecydowała o zmianie jednego z najważniejszych historycznie i kulturowo miejsca Polski. I proszę bardzo, nazwijcie mnie zdrajcą, niewychowanym człowiekiem, który nie szanuje zmarłych i nie jest jednolity jak cała reszta. Uważam się za Polaka i nie będę milczał, jeżeli coś tak mocnego dotyczy mnie jako mieszkańca tego kraju.

Wpis numer 010 – Czy ja jestem świrem?

3 marca, 2010 20 Komentarzy

Czy coś jest nie tak z moją głową? Jakiś czas temu zacząłem troszeczkę rozmyślać nad tym pytaniem dość mocno. Bo o co mi chodzi: moja wyobraźnia i zainteresowania. Jak można było wywnioskować z poprzedniego wpisu, jestem zagorzałym fanem najkrwawszego konfliktu zbrojnego w historii świata. Radość sprawia mi czytanie na temat bitew czy kampanii, które pochłonęły setki tysięcy istnień. Liczby martwych czy rannych to dla mnie jedynie statystyki, które dobrze jest zapamiętać. Niczym małe dziecko marzę o dostaniu w swoje ręce broni palnej z ostrą amunicją, by móc sobie postrzelać. A co najlepsze, z całego serca marzę o karierze zawodowego żołnierza, która mimo wszystkich argumentacji patriotycznej i szlachetnej, polega tak naprawdę na zabijaniu ludzi. Nie chce tutaj urazić jakiś żołnierzy, ale tak naprawdę całość sprowadza się do zabijania ludzi i już.

Drugi czynnik to, jak już wspomniałem,  moja wyobraźnia. Ostrzegam, iż ten fragment może być dość śmieszny, więc aby nie było, że nie ostrzegam.

Przykładowa lekcja matematyki w środę. Siedzę sobie w przedostatniej ławce i z mozołem staram się zrozumieć, o co chodzi z potęgami, pierwiastkami czy jakimkolwiek innym zagadnieniem. Lecz z każdą następną sekundą ogrania mnie coraz większa wściekłość na skutek hałasu większości klasy, która ma lekcje w dupie i gada cały czas. Gadanie, niezrozumienie danej rzeczy oraz niepowodzenia w zadaniach prowadzą do jednego: żądzy zabijania. Wiem, iż brzmi to śmiesznie, ale w takich momentach mam ochotę wziąć ławkę i porozbijać kilka głów, część osób wyrzucić przez okno a pozostałą resztę wypatroszyć. Berserker mode on. Kolejna sprawa: jako że nie mam zbyt wielu dobrych znajomych w mieście, większość wolnego czasu spędzam sam. I właśnie w takich momentach uruchamia się moja dzika wyobraźnia, która rzuca mnie na wyimaginowane pola bitew, gdzie za pomocą Thompsona/miecza/Pepeszy/jakiejkolwiek innej broni wyrzynam wraz ze swoimi  żołnierzami zastępy wrogów. Czy to heroiczna obrona danego terenu, czy zdobywanie miasta, nieważne. Fakt pozostaje, iż marzę o zabijaniu.

Właśnie to wszystko sprawia, iż pytam sam siebie: czy ja jestem chory? Rozumiem, iż wiele osób łatwo się denerwuje, marzy o zawodzie żołnierza czy po prostu lubi militaria czy walkę. Ale kurde, czy aby na pewno nie przesadzam? Co jest najśmieszniejsze, nie lubię za bardzo bezsensownej przemocy fizycznej. Rzadko kiedy biję się czy chociażby odpowiadam na zaczepki kolegów, nawet jeżeli są one dość mocne. Może po prostu w ten sposób próbuję podnieść własną samoocenę? Udaję, że jestem kimś, kim tak naprawdę nie jestem? Kto wie? No dobra, koniec tego narzekania. Czas na piosenkę.

http://www.youtube.com/watch?v=cqsKOvhEs1s

Wpis numer 006 – Magiczne Wahadło

16 lutego, 2010 6 Komentarzy

Jestem typem osoby, która czasami lubi sobie zadać jakieś filozoficzne czy egzystencjalne pytanie i głowić się nad nim jakiś czas. Chęć na rozmyślania złapała mnie ostatnio podczas ferii, gdy grałem sobie w cudowną (moim zdaniem) grę Heroes of Might and Magic IV. Chodzi tutaj konkretnie o kampanię ładu, w której fabuła wygląda następująco: zwykła dziewczyna zostaje królową państwa o dumnej nazwie Wielkich Arkan w nowym świecie (można by rzec, iż postapokaliptycznym). Wszystko idzie pięknie i ładnie, do czasu, gdy władca sąsiedniego państwa, Nieśmiertelny (dosłownie) Król buduje sobie nową zabawkę o nazwie Magiczne Wahadło. Każdy, kto znajdzie się w jego pobliżu, traci własną wolę i wypełnia całkowicie rozkazy Króla. Oczywiście główna bohaterka stara się go powstrzymać itd, itd. Reszta już jest mało ważna dla tej notatki. Ja chce się dzisiaj zastanowić nad pomysłem przedstawionym w grze.

Wyobraźmy sobie, iż takie coś powstaje w naszym świecie i wszyscy ludzie na ziemi dostają się w jego moc. I co teraz? Czy jest to moralne, sprawiedliwe i zbawienne dla ludzkości, czy wręcz odwrotnie. Najpierw rozważmy argumenty za. Nie ma wojen, nienawiści, jakiegokolwiek zła jednego człowieka wobec drugiego. Nie ma kłótni co do dalszych działań, ponieważ wszyscy wypełniamy wolę jednego człowieka. No po prostu sielanka , cud, miód, orzeszki. Ale jest też oczywiście druga strona medalu: jesteśmy tak naprawdę zombie. Nie możemy robić, co nam się podoba, nie czerpiemy korzyści z życia, nic, zero. A co najważniejsze: nie mamy własnej woli. Toż to przecież główna cecha ludzi, możliwość samodzielnego podejmowania decyzji, decydowaniu o swoim życiu. Tak więc czy bez tego nadal jesteśmy ludźmi? Ale jak wiadomo, wolna wola prowadzi od razu do konfliktów między ludzkich, wojen, zła i koło się zamyka. Jak więc widać, można być po każdej stronie, jak nam osobiście pasuje.

Prawdopodobnie dość chaotycznie wygląda ta notatka, ale proszę o wybaczenie, nie potrafię zbyt dobrze przelewać na papier swoich przemyśleć na jakikolwiek temat. Jak mówiłem wcześniej, wolę rozmowę. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Na koniec jak zwykle piosenka, dzisiaj coś niecodziennego. Sami zobaczycie. Miłego słuchania.

http://www.youtube.com/watch?v=gg5_mlQOsUQ