Archiwum

Archive for the ‘Polska’ Category

Wpis numer 018 – Wybory, w końcu są wybory…

3 czerwca, 2010 12 Komentarzy

Czerwiec: dla jednych czas walki o oceny, zaliczenia i ogólnego zapierniczania, a dla innych już całkowitego odpoczynku (patrz maturzyści). Ale że los i historia lubią z nas czasami pośmiać, więc do tego wszystkiego dochodzą nam jeszcze przyśpieszone wybory prezydenckie z powodów wszystkim dobrze znanych. Tak więc mamy dość dziwną kampanię prezydencką, dyskusje publiczne i rozważania, kogo poprzeć. W moim przypadku los jest wyjątkowo złośliwy. Gdyby nie katastrofa, głosował bym spokojnie na jesień, lecz jako zodiakowy Lew, muszę obejść się smakiem głosowania. Paradoksalnie, jest to dla mnie niejako ulga. Dlaczego?

Ponieważ nie mam absolutnego pomysłu, na kogo głosować. Zacznijmy od tego, iż prezydent nie ma prawie żadnego wpływu na proces tworzenia prawa, poza proponowaniem ustaw oraz ostateczną bronią w postaci veto. Jak było widać podczas rządów Lecha Kaczyńskiego, mała, a jak upierdliwa i czasami rujnująca starania rządu rzecz. Do tego dochodzi reprezentowanie kraju na arenie międzynarodowej, lecz tam, gdzie jest on zaproszony i powinien się pojawiać. Jak było widać przez ostatnie lata, z tym też może być problem. Ale podsumowując: im lepsze stosunki prezydent –rząd, tym lepiej. No tak, spoko, tylko jeden, mały myk: za rok wyboru do parlamentu.  I wszystko może nam się znowu posypać. Tak więc dla mnie, im prezydent mniej zależny od jakiejkolwiek partii, tym lepiej.  No dobra, tyle, jeżeli chodzi o podstawy, czas teraz na kandydatów.

Jarosław Kaczyński – tia… Jedyny prawdziwy kandydat, spadkobierca moralny brata, który chce kontynuować jego wielkie dzieło… nie, podziękuje. Patriotyzm przechodzący w nacjonalizm nie pociąga mnie ani trochę, podobnie jak wielkie przemiany wewnętrzne, jedzenie obiadu w domu dziecka czy sadzenie dębów pod Warszawą.

Bronisław Komorowski – nie Jaruś, to Bronek? Ano właśnie niezbyt. Atut pochodzenia z parti rządzącej odpada z powodu przyszłych wyborów parlamentarnych. A jako prezydent najzwyczajniej go nie widzę. Jakiś taki… bezpłciowy jest. Wiem, bardzo fachowe określenie, ale inne mi nie przychodzi do głowy.

Janusz Korwin-Mikke – o nie, nie. Na monarchię nie jestem gotowy, a tym bardziej na zabierania prawa wyborczego kobietom, brak pasów i inne pomysły.

Grzegorz Napieralski – a kto to?

Jest jeszcze kilku innych kandydatów, ale podziękuje za nich. Żaden z nich nie jest dla mnie kandydatem numer jeden, na którego mógłbym głosować. I właśnie dlatego cieszę się, że nie mogę głosować w najbliższych wyborach. No cóż, cza czekać na przyszłą jesień dopiero. A na razie piosenka.


http://www.youtube.com/watch?v=O3dWBLoU–E

Wpis numer 016 – Gimnazjum, gimnazjum i po gimnazjum.

13 Maj, 2010 4 Komentarze

I oto nowy rekord: niemal miesiąc bez żadnej notki. Natłok spraw osobistych, szkolnych oraz najzwyklejszy przypływa lenistwa uniemożliwiły mi pisanie. Ale jako że mam chwilę oddechu, wracam do pisania. Jutro i pojutrze pojawią się jeszcze dwie notki, aby jakoś wynagrodzić Wam, moim czytelnikom, tą długą przerwę.  A teraz do roboty.

Nareszcie ciepło. Słońce grzeje, wszystko kwietnie, ptaszki wkurzają swoim ćwierkaniem, a ja po raz kolejny napawam się kwiczeniem niektórych grup ludzi w naszym kraju. Nie mam tu na myśli maturzystów, ponieważ Ci nie ma mają na co narzekać, lecz absolwentów jakże cudownej instytucji jaką jest gimnazjum. Jak wiadomo, około dwa tygodnie temu pisali oni testy gimnazjalne, które są najważniejszym elementem rekrutacji do liceów, decydują o przyszłości uczniów i tak dalej, ble, ble, ble. Wszyscy to wiemy. Ale jak co roku, niczym bumerang oraz nuda, wraca temat poziomu trudności tytułowych egzaminów. Więc i ja dorzucę swoje 3 grosze.

Część humanistyczna jako pierwsza: banał. MEN najwyraźniej mocno wzięło sobie do serca wpadkę z wypracowaniem gimnazjalnym mojego rocznika (przypomnę: wypracowanie na temat lektury, czego nikt się nie spodziewał)i postanowiło całkowicie odpuścić sobie jakiekolwiek wymagania wobec uczniów. Praca na temat wybierania szkół to absolutny banała, wystarczy opisać swoje własne przeżycia. Cała reszta zadań nie była trudna, lecz jedna rzecz mi się baaardzo podobała. Mianowicie, pod 4 tekstem źródłowym było zadanie, aby streścić podany tekst W PIERWSZYM ŹRÓDLE. Oczywiście nie było to podkreślone, więc część zdających od razu rozpoczęła swój lament że jak to tak i w ogóle. Sory, ale jeżeli jest to dla was problem, to życzę powodzenia w liceum.

Cześć matematyczno-przyrodnicza natomiast była… dziwna. I nie chodzi tu już nawet o legendarne „radioaktywne” biedronki (zainteresowanych odsyłam do testów w Internecie) lecz o główną tematykę, którą był węgiel, geologia i to, na czym człowiek spał w gimnazjum. Czy egzamin nie powinien skupiać się bardziej na matematyce, może fizyce i umiejętności korzystania z danych, wzorów, przekształcania i tak dalej? Ok, rozumiem, że przyrodniczy też, ale bez przesady. Można dać coś prostszego, niż pytanie: „co tworzy się najwcześniej i najpóźniej” a do wyboru dwa rodzaje węgla, torf i coś tam jeszcze. A nawet jeżeli nie prostszego, to najbardziej na myślenie i spryt. No ale cóż, węgiel ważny  jest, tak jak Śluńsk, więc nie ma co gadać.

Późno już, cza kończyć. Matury wejdą na warsztat trochę później, po historii dopiero. A na koniec piosenka zespołu, którego nie lubię zbytnio, lecz ten akurat kawałek mi przypadł do gustu.

http://www.youtube.com/watch?v=d0XeglGbrxI&feature=related

Wpis numer 015 – Fraking Wawel…

15 kwietnia, 2010 18 Komentarzy

Tytuł mówi sam za siebie. Zdominowani przez ostatnie wydarzenia myślimy i mówi głównie o jednym. Jednak z każdym dniem dowiadujemy się o nowych faktach, szczegółach i o następnych krokach poszczególnych osób. Ale to wszystko dla mnie schodzi na dalszy plan przy tej informacji: Lech Kaczyński wraz z małżonką zostaną pochowani na Wawelu. No tego, mości panowie, znieść już nie mogę.

Jedno elementarne pytanie: ZA CO? Za co Lech Kaczyński ma spocząć na Wawelu? Za wybitne osiągnięcia w obronie kraju? Nie. Za odwagę w czasie wojny? Nie. Za to, że był kochany przez cały naród? Nie! Najcudowniejszy argument, jaki ostatnio usłyszałem za: „był bohaterem narodowym, który walczył o polską historię i dzięki niemu cały świat usłyszał o Katyniu”. No tu już pada na ziemię i walę głową o podłogę. Bohater narodowy? Ludzie, czy wy w ogóle wiecie, co to znaczy? Bohaterem może być Piłsudzki, Haller, Sikorski czy Anders, ale nie na Boga Kaczyński! Walczył o polską historię? Tysiące ludzi robi to na co dzień nie tylko za granicami kraju, lecz w jego wnętrzu, łamiąc mity i głosząc prawdę wśród naszego narodu.  I ostanie, rozgłoszenie Katynia. Ta, ogłosił, jasne. Jeżeli metoda katastrofy lotniczej z około 90 osobami na pokładzie jest dla was najlepszym sposobem rozgłosu, no to życzę powodzenia. Ludzie, on zginął w WYPADKU! Nie na froncie, nie w walce lecz przez przypadek. Już ktoś mówi, że na służbie, że oddał za nią życie. A mam pytanie: gdyby spadł ze schodów w Pałacu Prezydenckim i złamał kręgosłup, to czy też byłby wychwalany pod niebiosa i od razu wysyłany na Wawel? No chyba raczej nie.

Ale, nie jestem tylko oskarżycielem, lecz także mam własny pomysł. Dobra, pochowajmy prezydenta Kaczyńskiego. I rozpocznijmy nowy rozdział w historii Wawelu: zacznijmy składać tam WSZYSTKICH zmarłych prezydentów III RP. Tak, tak, moi mili, wszystkich. Wałęsę, Kwaśniewskiego a nawet Jaruzelskiego. Wszyscy to wszyscy, bez wyjątków. Albo wszyscy, albo żaden.

Wiem, że notka ta jest chaotyczna i nieskładna, ale jestem wkurzony, i to bardzo. Bo dla mnie najzwyklejszą w świecie obrazą jest pogrzeb państwa Kaczyńskich na Wawelu. Bo tak naprawdę grupa ludzi bez żadnego zapytania zdecydowała o zmianie jednego z najważniejszych historycznie i kulturowo miejsca Polski. I proszę bardzo, nazwijcie mnie zdrajcą, niewychowanym człowiekiem, który nie szanuje zmarłych i nie jest jednolity jak cała reszta. Uważam się za Polaka i nie będę milczał, jeżeli coś tak mocnego dotyczy mnie jako mieszkańca tego kraju.

Wpis numer 013 – Kicia, maska!

2 kwietnia, 2010 3 Komentarze

Zapaść. Jak inaczej można określić niemal dwa tygodnie bez żadnego wpisu czy chociażby krótkiej notki? Cóż, nic się nie dzieje bez przyczyny: natłok szkoły i spraw osobistych uniemożliwił mi prezentowaniu swoich wypocin. Lecz co ma wisieć nie utonie, oto jest kolejna notatka.

Przystosowanie obronne. Przedmiot, którego historia sięga początków PRL-u i trwa nieprzerwanie do dzisiaj. Oficjalnie ma przygotowywać młodych obywateli do odpowiedniego reagowania w sytuacjach kryzysowych, takich jak pożar, powódź czy nawet wojna. A jak jest naprawdę?

W moim przypadku PO przypada na I i II klasę liceum, po jednej godzinie tygodniowo. Pierwsze wyobrażenie to było oczywiście wkładanie masek gazowych, nauka obsługi broni i tak dalej. Chyba każdy tak na początku myślał o tym przedmiocie. A tu niespodzianka, kicie, jak to mawia moja nauczycielka. Cały pierwszy rok to nauka pierwszej pomocy. Od opatrywania zadrapań, ran kłutych czy ciętych, przez złamania i krwotoki aż do finalnego sztucznego oddychania i masażu serca. Przy czym jedna ważna rzecz: najmniejszy błąd i twoja ocena leciała na pysk. Oczywiście zbudzało w nas to niemal nienawiść do nauczycielki, lecz po jakimś czasie zrozumieliśmy, o co w tym wszystkim chodzi: ludzkie życie. Nie możemy przewidzieć, kiedy i gdzie będzie nam potrzebna taka wiedza. Tak jak pytała się nas nasza kochana pani od PO: „Wchodzisz do domu kicia, a tam Twoja mam leży na ziemi. Co robisz?” Pytanie początkowo śmieszne, lecz jak cholernie trafne, czyż nie?

Druga klasa już mniej niezwykła: pożar, powódź, broń, wojna i tak dalej. I tu pytanie: czy aby na pewno? Przed jedną z lekcji, na której mieliśmy mieć sprawdzian z rodzajów broni, kolega stwierdził, iż „jest to bezsensowny, PRL-owski przeżytek, który należy całkowicie usunąć”. Cóż, częściowo się zgadzam. Bo po co zwykłemu uczniowi wiedzieć, iż karabiny maszynowe dzielimy na lekkie, ręczne, wysokokalibrowe i ciężkie? Dla niego i tak to jest zwykły CKM. Albo iż broń atomowa dzieli się na podwodną, podziemną i powierzchniową oraz jakie ma skutki. Cholera, nawet ja nie wiedziałem, ze jest taki podział. Więc mówię stanowcze nie dla szczegółowego podziału broni dla zwykłych uczniów. Najprostszy podział i już.

Reasumując: pierwsza pomoc przede wszystkim. Nie bawmy się w zakładanie masek przeciwgazowych czy pozycji strzeleckich lecz raczej na ratowaniu poszkodowanych w wypadkach. Owszem, dla mnie te lekcje mogły by być tylko i wyłącznie o broni, z miłą chęcią. Lecz jestem tylko jednostką, która jest w mniejszości. A decyduje większość. Koniec.

http://www.youtube.com/watch?v=bXjv3F5XipE

Wpis numer 012 – Polityka i kłamstwo

20 marca, 2010 4 Komentarze

Od pewnego czasu  zasłuchuje się w programie Trzecim, Polskiego Radia. Poranny przegląd prasy, piątkowa Lista Osobista czy Popołudnie z Trójką to moje prywatne pozycje obowiązkowe w moim tygodniu. Pomysł, na dzisiejszy wpis pochodzi z programu „Za a nawet przeciw”, którego słuchałem we wtorek. Prowadzący prowadził dyskusję ze specjalistami oraz słuchaczami na następujący temat: „Czy trzeba kłamać, aby wygrać wybory?”  Tak więc do dzieła.

Chęć władzy oraz rządzenia innymi jest niezwykle silna w większości ludzi od zawsze. Historia pełna jest przykładów wojen, zdrad, zamachów i innych mało przyjemnych działań tylko w jednym celu: przejęcia władzy. Walka ta była, jest i będzie, nie ma co się oszukiwać. Zmieniają się tylko sposoby, środki. Ta zasada nie omija oczywiście i naszego, rodzimego podwórka.

Jak wiadomo, nasz kraj ma kilka problemów z którymi nie możemy sobie poradzić od kilku, nawet kilkunastu lat. Słaby system służby zdrowia, mała ilość nowoczesnych dróg, słaba jakość kolei państwowych czy trudności w założeniu własnej firmy to tylko niektóre z nich. I niczym bumerang wracają one podczas kampanii wyborczej do parlamentu. I w tym czasie słyszymy zazwyczaj obietnice, iż to wszystko da się naprawić, że dany polityk/partia może to zmienić. I przed politykiem pojawia się wybór: powiedzieć prawdę, czy może podkoloryzować swoje plany, zadania i za wszelką cenę dostać się do parlamentu? Jak powszechnie wiadomo, druga opcja niemal zawsze wygrywa. Zazwyczaj również z obietnic niezbyt wiele wychodzi, ale to już inna sprawa. Teraz jednak chodzi mi o wyborców. Dlaczego zazwyczaj my, zwykli ludzie, wybieramy obietnice, które padają po raz kolejny? Jak dla mnie jedną z głównych przyczyn jest to, iż po prostu lubimy słuchać pięknych opowieści i wierzyć, iż one się spełnia. Nie oszukujmy się, mało kto z nas ma tak silny charakter, aby nie być łasym na pochwały czy podziw innych. A kiedy słyszymy jeszcze, iż możemy coś zmienić na lepsze, piękniejsze i cudowniejsze, czujemy się dumni i niezwykle ważni. Kolejną rzeczą może być nasza zwykła, ludzka niewiedza czy wręcz głupota. Jeżeli nie znamy się na mechanizmach rządzących gospodarką, łatwo jest nam wpaść w nierealne obietnice danego kandydata dotyczące reform gospodarczych. Po prostu wierzymy, ze będzie pięknie i już.  Kolejną, ważną rzeczą jest to, iż często boimy się zmian. Przykładem w tym wypadku może być reforma emerytur czy podatków, która poprawi sytuację państwa w dłuższym okresie czasowym, lecz uderzy nas po kieszeniach, czego oczywiście mało kto chce. Politycy też to widzą i starają się za pomocą wszelkich dostępnych środków przekonać nas, iż jesteśmy ich jedyną nadzieją, grając na naszych uczuciach i umysłach. Rzadko kiedy zdarza się, aby jakiś polityk powiedział szczerze, iż zmiany będą drastyczne i mało przyjemne, ponieważ wie, iż jego szanse spadają niemal do zera.

Pytanie jednak, czy można to zmienić? Cóż, jest nadzieja. Może jest to po prostu choroba wieku dziecięcego naszej demokracji, która minie wraz z wzrostem świadomości obywatelskiej i politycznej Polaków. Osobiście mam taką nadzieje. I nie ma co się oszukiwać:  bez bólu nie ma sukcesów. Nie da się dorównać poziomem życia świata zachodniego bez pewnych wyrzeczeń i bolesnych zmian. Można mieć tylko nadzieję, iż jako mieszkańcy Polski, będziemy w stanie to zrozumieć i wcielić to w życie. W końcu pokazaliśmy już nie raz w przeszłości, iż jesteśmy narodem zdolnym do wielkich rzeczy.

http://www.youtube.com/watch?v=RxmH4v0DJiQ

Polityka = Kłamstwo ?

Kategorie:Polityka, Polska

Wpis numer 011 – Pomnik Żydowski

13 marca, 2010 5 Komentarzy

Dzisiejszy wpis miał być na temat tegorocznego Coolkonu, czyli podziękowania dla ludzi, wspomnienia i tak dalej. No ale że jakaś tam siła działa we wszechświecie, zmieniłem zdanie. Wesoły i zadowolony wracam sobie spokojnie do domu, upojony najnowszym filmem Tima Burtona „Alicja w Krainie Czarów”. Spokojnie siadam przed monitorem, włączam muzykę, przeglądam najnowsze informacje i… szlag mnie trafia.

http://www.tvn24.pl/-1,1647552,0,1,krakow-zbezczescili-pomnik-ofiar-getta,wiadomosc.html Jeden prostu news, a już człowiek traci cały dobry humor. Grupa nieznanych sprawców niszczy pomnik ofiar krakowskiego getta, tuż przed oficjalnymi obchodami 67 rocznicy likwidacji tego miejsca. Postanowiłem sobie, iż na łamach tego bloga będę starał się nie przeklinać, ale teraz to przyrzeczenie jest wystawiane na ciężką próbę. Sprawcy napisali między innymi „Hitler good”. Jak głupim trzeba być, by uważać kogoś, kto zabił około 5,5 miliona Polaków, za dobrego człowieka? W tej skali, Stalin staje się dla Rosjan idolem, a Pol Pot istnym Bogiem dla mieszkańców Kambodży. Kolejna sprawa: precz z Żydami. Powołując się na Wikipedię, obecnie w naszym kraju żyje 30-40 tys. praktykujących Żydów. Wszystkich mieszkańców Polski mamy około 38 milionów, co daje nam 1 Żyda na 950 Polaków. I teraz pytanie: ilu z was zna jakiegokolwiek Żyda albo przyjaźni się z jakimś. Mogę spokojnie powiedzieć, iż żadnego. Podobnie pewnie jest przy naszych sprawcach zniszczenia. Więc ja się pytam: na podstawie czego, do ciężkiej cholery, twierdzisz „Jude Raus”? Mówisz to na podstawie swej minimalnej wiedzy historycznej czy może dlatego, że tak mówili koledzy i tak trzeba? Ja pier…nicze. Dlaczego niektórzy są tak głupi? Dlaczego?

I tak oto, w ten cudowny sobotni wieczór, mój humor został zniszczony przez bandę idiotów. No ale cóż, mówi się trudno i płynie się dalej.

http://www.youtube.com/watch?v=jPKTf8VpzwU

Wpis numer 009 – Historia

1 marca, 2010 7 Komentarzy

Każdy z nas ma jakąś pasję. Większą, mniejszą, ale jednak. Czy to programowanie, śpiewanie czy zbieranie nakrętek od dżemów. W moim przypadku padło na historię. Jako że jest to dla mnie jak zawsze ciekawy temat, więc dzisiaj będzie nieco dłuższa notka.

Najpierw należy wyjść od definicji: co to jest właściwie historia? Nie będę przytaczał tutaj żadnych cytatów z Wikipedi czy mądrych książek. Kilka miesięcy temu, na blogu mojego dobrego znajomego, Krzysztofa „Aquenrala” Rewaka, zamieściłem definicję tego słowa, która wygląda tak: historia jest to wszystko, co wydarzyło się w przeszłości i musimy ją znać, by planować przyszłość. O co chodzi? Już tłumaczę: każdy z nas popełnia jakieś błędy w przeszłości, podejmuje złe decyzje, mówi złe słowa itd. Oczywiście działa to też w druga stronę, czyli coś nam się udaje, osiągam coś i tym podobne. I na podstawie tych doświadczeń planujemy i urzeczywistniamy naszą przyszłość. I na tym polega cały myk: uczymy się na własnych błędach. A żeby się na nich uczyć, trzeba je poznać.

Kolejna sprawa to specjalizacja. Nikt bowiem nie może być specjalistą od wszystkiego, czy to lekarz, historyk czy informatyk. W moim przypadku jest to II wojna światowa. Miłość ta trwa dość długo już, ponieważ pierwszy kontakt nawiązałem będąc w II klasie podstawówki. Wtedy to w moje ręce trafiła książka pod tytułem „Biało-czerwona szachownica”. Coś o polskich lotnikach walczących na całym świecie, nieważne. Liczy się fakt, iż mimo że nie skończyłem jej nigdy, rozpaliła do czerwoności we mnie ducha historyczno – patriotycznego oraz dziecięcą wyobraźnię. Od tego czasu każda kolejna książka była o wojnie, a każda zabawa z kolegami to było albo „bicie Niemca” czy bohaterska obrona danego miejsca. Potem już było tylko „gorzej”: kolejne połykane książki, coraz poważniejsze, poszerzanie wiedzy i oto mamy: stoję tutaj jako 17 letni chłopak, który bez żadnych oporów może powiedzieć, iż zna się całkiem dobrze na II wojnie światowej, co nieco na temat historii XX wieku i ogólnie o historii świata. Moja miłość nie osłabła ani trochę, co oznacz, iż nadal doprowadza mnie do ekstazy możliwość czytania książek na temat kalibru broni osobistej armii amerykańskiej czy sposoby zaopatrywania wojsk II rzutu Armii Czerwonej. Po prostu to jest moje życie i już.

Po tylu latach obcowania z historią mogę spokojnie stwierdzić, iż wypracowałem sobie dwie zasady, którymi staram się kierować podczas poznawania historii:

Neutralność – staram się nie być po niczyjej stronie. Jeżeli mamy jakiś konflikt, sytuację polityczną czy problemy wewnętrzne danego kraju, państwa to staram się patrzeć i analizować wszystko z pozycji obserwatora, nawet jeżeli jest to historia Polski. W żadnym wypadku nie kieruje się zasadą „Polska dobra, reszta zła”. Po prostu bezstronne osądzanie i już.

Bez urazów – nie mam za złe innym państwo tego, co zrobiły wobec Polski. Nie jestem zły na Szwedów za Potop, Niemców za II wojnę światową czy Rosjan za Katyń. Oczywiście nie popieram tych działań i nie chciał bym ich powtórki, lecz nie czuję nienawiści do tych przykładowych narodów za te czyny. Nie patrzę z obrzydzeniem na moich rówieśników z innych krajów tylko dlatego, że pochodzą z Niemiec, Rosji czy innego państwa, które w przeszłości nam zaszkodziło.

Te dwie cechy sprawiają, iż sam siebie nazywam „historykiem wolnego pokolenia”. Określenia tego używałem wcześniej, lecz teraz je wytłumaczę. Urodziłem się w wolnej Rzeczpospolitej. Przez całe swoje życie miałem dostęp do wszelakich książek historycznych bez żadnej cenzury, od książek czysto komunistycznych po najnowsze niezależne książki zachodnich autorów.. Nie byłem przez nikogo ograniczany w poznawaniu historii. Wychowano mnie w duchu tolerancji dla innych ludzi, co również miało swój wpływ. To wszystko sprawiło, iż dzisiaj nie mam uprzedzeń ze względu na panujący system polityczny czy  zasady wpajane mi przez rodziców. Po prostu czuję się wolny. I to jest najcudowniejsze w historii, gdy możesz sam budować swoją opinię, bez niczyjego nakazu.

Zdaję sobie sprawę, iż cała ta notka, a szczególnie jej ostatnia część może być dość śmieszna czy wręcz infantylna, lecz cóż, nic nie poradzę. Taki już jestem i nie poradzę nic na to. Po drodze i tak połowa pomysłów wyleciała mi z głowy, ale i tak już przesadziłem długością. Na koniec jedynie mogę polecić piosenkę związaną z tematem.

http://www.youtube.com/watch?v=46RagP1Ays8

Wpis numer 008 – UE, czyli Dublin, KFC i pośredniak.

22 lutego, 2010 7 Komentarzy

Jako że mamy czas około sesyjny dla studentów, dzisiejszy wpis będzie częściowo im poświęcony. Wczoraj, przeglądając sobie spokojnie wiadomości, natrafiłem na ten artykuł: http://www.tvn24.pl/28385,1644329,0,1,nie-zdales–szukaj-pracy-w-kfc-_-wykladowca-przeprasza,wiadomosc.html Pan profesor umieszcza na stronie oficjalnej uniwersytetu krótką notkę, przez którą śmieje się ze studentów, którzy nie zdali egzaminów poprawkowych. Oczywiście od razu pojawia się płacz i zgrzytanie zębów, oburzenie chamstwem profesora itd., itd. Następnego dnia notka znika, a na jej miejsce wskakują przeprosiny. I niby wszystko gra. Ale co mi do tego?

Ano to, że nie rozumiem tego oburzenia. Dobra, facet zamieszcza kilka lekko obraźliwych uwagach na stronie wobec studentów, którzy nie zaliczyli POPRAWKOWEGO egzaminu. Może nie jestem specem, ale trzeba naprawdę nic nie robić, aby wprowadzić się w taką sytuację. Poza tym, dziwi mnie takie nastawienie ludzi. Nie widzą oni, że to są studia, gdzie sam odpowiadasz za to co robisz? Nikt Cię tutaj nie trzyma, wolność i swoboda, alleluja! Nikt nie będzie Cię głaskał po głowie i mówił, jaki to zdolny, piękny i utalentowany jesteś. Tak samo jest potem w pracy, gdzie taki profesor może stać się nagle przykładem idealnego przełożonego. Ktoś może mi zarzucić, iż wypowiadam się jako uczeń II klasy LO, więc co mogę mówić o studiach? Ano tylko tyle, ile usłyszałem z opowieści starszej siostry czy znajomych studentów. Ktoś może powiedzieć, iż taki mądry jestem, a jak bym się zachował na sytuacji studentów? Cóż, zacisnął bym żeby, zakasał rękawy i wziął się do roboty, Nie ma co narzekać, bo nic to nie da. I już.

Buntowniczo się coś zrobiło. Ale co tam, troszkę emocjonalny jestem. Na koniec coś na uspokojenie nerwów. Piosenka. Bardzo miła. De facto, żałuje, że nie umiem zaśpiewać tego tak, jak Michaś. No ale mogę przynajmniej posłuchać. Miłego odpoczynku.

http://www.youtube.com/watch?v=aiMAh2cLczY

Kategorie:Polska

Wpis numer 005 – Pełnoletność

14 lutego, 2010 11 Komentarzy

Kilka dni temu mogliśmy dowiedzieć się o planowanych przez rząd zmianach w zasadach dotyczących prawa jazdy (http://www.tvn24.pl/12690,1642425,1,4,rewolucja-nowe-prawa-jazdy–instruktorzy-na-badania,wiadomosc.html). Jednym z najważniejszych propozycji było podniesienie bariery wiekowej, od której można zdawać na prawo jazdy na samochody osobowe, do 21 lat. Czytając tą informację, naszła mnie refleksja na temat oficjalnej dorosłości, czyli kiedy młody człowiek staje się oficjalnie pełnoprawnym obywatelem, otrzymuje dowód osobisty, ma pełne prawa polityczne i może bez przeszkód kupować alkohol w sklepie.

Moim zdaniem dojrzałość w świetle prawa powinna być od 21 roku życia, tak jak to było za czasów II RP. Idiota, pomyśli większość z was. Może tak, ale opinię tą buduję na mimowolnych obserwacjach czy to w szkole czy poza nią. I po prostu 18 lat to jeszcze nie dorosłość. Dla większości moich znajomych jest to tylko możliwość legalnego kupowania alkoholu czy zdawania tytułowego prawa jazdy. I niestety, bardzo często nie idzie za tym nic więcej. Plany na przyszłość sięgają co najwyżej wakacji czy zbliżających się imprez. Rzadko kiedy widać jakąś odpowiedzialność za swoje czyny czy decyzje. Do cholery, czy taka osoba naprawdę jest pełnoletnia? Wiem, iż niektórzy mogą tacy być całe życie, ale podniesienie tej bariery wiekowej zmniejszy przynajmniej grupę takich osobników. Poza tym, człowiek w wieku 21 lat albo jest na studiach, albo już pracuje. Nie ma już tego odgórnego „musisz to i to” ze strony państwa czy rodziców. Robisz co chcesz, musisz sobie radzić i już. Owszem, rodzina jest z tobą, ale mimo to zaczynasz żyć już w większości sam. I moim zdaniem dopiero wtedy człowiek poznaje całkowicie odpowiedzialność i porządek, który sprawia, iż staje się odpowiedzialny. Oczywiście nie zawsze to działa, ale przynajmniej w większości wypadków. Tak więc jestem za podniesieniem wieku pełnoletniości i już.

Zrobiło się dość poważnie, więc na zakończenie coś lekkiego i przyjemnego.

http://www.youtube.com/watch?v=TxGGckAc1rs

Kategorie:Polska