Wpis numer 010 – Czy ja jestem świrem?

3 marca, 2010 20 Komentarzy

Czy coś jest nie tak z moją głową? Jakiś czas temu zacząłem troszeczkę rozmyślać nad tym pytaniem dość mocno. Bo o co mi chodzi: moja wyobraźnia i zainteresowania. Jak można było wywnioskować z poprzedniego wpisu, jestem zagorzałym fanem najkrwawszego konfliktu zbrojnego w historii świata. Radość sprawia mi czytanie na temat bitew czy kampanii, które pochłonęły setki tysięcy istnień. Liczby martwych czy rannych to dla mnie jedynie statystyki, które dobrze jest zapamiętać. Niczym małe dziecko marzę o dostaniu w swoje ręce broni palnej z ostrą amunicją, by móc sobie postrzelać. A co najlepsze, z całego serca marzę o karierze zawodowego żołnierza, która mimo wszystkich argumentacji patriotycznej i szlachetnej, polega tak naprawdę na zabijaniu ludzi. Nie chce tutaj urazić jakiś żołnierzy, ale tak naprawdę całość sprowadza się do zabijania ludzi i już.

Drugi czynnik to, jak już wspomniałem,  moja wyobraźnia. Ostrzegam, iż ten fragment może być dość śmieszny, więc aby nie było, że nie ostrzegam.

Przykładowa lekcja matematyki w środę. Siedzę sobie w przedostatniej ławce i z mozołem staram się zrozumieć, o co chodzi z potęgami, pierwiastkami czy jakimkolwiek innym zagadnieniem. Lecz z każdą następną sekundą ogrania mnie coraz większa wściekłość na skutek hałasu większości klasy, która ma lekcje w dupie i gada cały czas. Gadanie, niezrozumienie danej rzeczy oraz niepowodzenia w zadaniach prowadzą do jednego: żądzy zabijania. Wiem, iż brzmi to śmiesznie, ale w takich momentach mam ochotę wziąć ławkę i porozbijać kilka głów, część osób wyrzucić przez okno a pozostałą resztę wypatroszyć. Berserker mode on. Kolejna sprawa: jako że nie mam zbyt wielu dobrych znajomych w mieście, większość wolnego czasu spędzam sam. I właśnie w takich momentach uruchamia się moja dzika wyobraźnia, która rzuca mnie na wyimaginowane pola bitew, gdzie za pomocą Thompsona/miecza/Pepeszy/jakiejkolwiek innej broni wyrzynam wraz ze swoimi  żołnierzami zastępy wrogów. Czy to heroiczna obrona danego terenu, czy zdobywanie miasta, nieważne. Fakt pozostaje, iż marzę o zabijaniu.

Właśnie to wszystko sprawia, iż pytam sam siebie: czy ja jestem chory? Rozumiem, iż wiele osób łatwo się denerwuje, marzy o zawodzie żołnierza czy po prostu lubi militaria czy walkę. Ale kurde, czy aby na pewno nie przesadzam? Co jest najśmieszniejsze, nie lubię za bardzo bezsensownej przemocy fizycznej. Rzadko kiedy biję się czy chociażby odpowiadam na zaczepki kolegów, nawet jeżeli są one dość mocne. Może po prostu w ten sposób próbuję podnieść własną samoocenę? Udaję, że jestem kimś, kim tak naprawdę nie jestem? Kto wie? No dobra, koniec tego narzekania. Czas na piosenkę.

http://www.youtube.com/watch?v=cqsKOvhEs1s

Wpis numer 009 – Historia

1 marca, 2010 7 Komentarzy

Każdy z nas ma jakąś pasję. Większą, mniejszą, ale jednak. Czy to programowanie, śpiewanie czy zbieranie nakrętek od dżemów. W moim przypadku padło na historię. Jako że jest to dla mnie jak zawsze ciekawy temat, więc dzisiaj będzie nieco dłuższa notka.

Najpierw należy wyjść od definicji: co to jest właściwie historia? Nie będę przytaczał tutaj żadnych cytatów z Wikipedi czy mądrych książek. Kilka miesięcy temu, na blogu mojego dobrego znajomego, Krzysztofa „Aquenrala” Rewaka, zamieściłem definicję tego słowa, która wygląda tak: historia jest to wszystko, co wydarzyło się w przeszłości i musimy ją znać, by planować przyszłość. O co chodzi? Już tłumaczę: każdy z nas popełnia jakieś błędy w przeszłości, podejmuje złe decyzje, mówi złe słowa itd. Oczywiście działa to też w druga stronę, czyli coś nam się udaje, osiągam coś i tym podobne. I na podstawie tych doświadczeń planujemy i urzeczywistniamy naszą przyszłość. I na tym polega cały myk: uczymy się na własnych błędach. A żeby się na nich uczyć, trzeba je poznać.

Kolejna sprawa to specjalizacja. Nikt bowiem nie może być specjalistą od wszystkiego, czy to lekarz, historyk czy informatyk. W moim przypadku jest to II wojna światowa. Miłość ta trwa dość długo już, ponieważ pierwszy kontakt nawiązałem będąc w II klasie podstawówki. Wtedy to w moje ręce trafiła książka pod tytułem „Biało-czerwona szachownica”. Coś o polskich lotnikach walczących na całym świecie, nieważne. Liczy się fakt, iż mimo że nie skończyłem jej nigdy, rozpaliła do czerwoności we mnie ducha historyczno – patriotycznego oraz dziecięcą wyobraźnię. Od tego czasu każda kolejna książka była o wojnie, a każda zabawa z kolegami to było albo „bicie Niemca” czy bohaterska obrona danego miejsca. Potem już było tylko „gorzej”: kolejne połykane książki, coraz poważniejsze, poszerzanie wiedzy i oto mamy: stoję tutaj jako 17 letni chłopak, który bez żadnych oporów może powiedzieć, iż zna się całkiem dobrze na II wojnie światowej, co nieco na temat historii XX wieku i ogólnie o historii świata. Moja miłość nie osłabła ani trochę, co oznacz, iż nadal doprowadza mnie do ekstazy możliwość czytania książek na temat kalibru broni osobistej armii amerykańskiej czy sposoby zaopatrywania wojsk II rzutu Armii Czerwonej. Po prostu to jest moje życie i już.

Po tylu latach obcowania z historią mogę spokojnie stwierdzić, iż wypracowałem sobie dwie zasady, którymi staram się kierować podczas poznawania historii:

Neutralność – staram się nie być po niczyjej stronie. Jeżeli mamy jakiś konflikt, sytuację polityczną czy problemy wewnętrzne danego kraju, państwa to staram się patrzeć i analizować wszystko z pozycji obserwatora, nawet jeżeli jest to historia Polski. W żadnym wypadku nie kieruje się zasadą „Polska dobra, reszta zła”. Po prostu bezstronne osądzanie i już.

Bez urazów – nie mam za złe innym państwo tego, co zrobiły wobec Polski. Nie jestem zły na Szwedów za Potop, Niemców za II wojnę światową czy Rosjan za Katyń. Oczywiście nie popieram tych działań i nie chciał bym ich powtórki, lecz nie czuję nienawiści do tych przykładowych narodów za te czyny. Nie patrzę z obrzydzeniem na moich rówieśników z innych krajów tylko dlatego, że pochodzą z Niemiec, Rosji czy innego państwa, które w przeszłości nam zaszkodziło.

Te dwie cechy sprawiają, iż sam siebie nazywam „historykiem wolnego pokolenia”. Określenia tego używałem wcześniej, lecz teraz je wytłumaczę. Urodziłem się w wolnej Rzeczpospolitej. Przez całe swoje życie miałem dostęp do wszelakich książek historycznych bez żadnej cenzury, od książek czysto komunistycznych po najnowsze niezależne książki zachodnich autorów.. Nie byłem przez nikogo ograniczany w poznawaniu historii. Wychowano mnie w duchu tolerancji dla innych ludzi, co również miało swój wpływ. To wszystko sprawiło, iż dzisiaj nie mam uprzedzeń ze względu na panujący system polityczny czy  zasady wpajane mi przez rodziców. Po prostu czuję się wolny. I to jest najcudowniejsze w historii, gdy możesz sam budować swoją opinię, bez niczyjego nakazu.

Zdaję sobie sprawę, iż cała ta notka, a szczególnie jej ostatnia część może być dość śmieszna czy wręcz infantylna, lecz cóż, nic nie poradzę. Taki już jestem i nie poradzę nic na to. Po drodze i tak połowa pomysłów wyleciała mi z głowy, ale i tak już przesadziłem długością. Na koniec jedynie mogę polecić piosenkę związaną z tematem.

http://www.youtube.com/watch?v=46RagP1Ays8

Wpis numer 008 – UE, czyli Dublin, KFC i pośredniak.

22 lutego, 2010 7 Komentarzy

Jako że mamy czas około sesyjny dla studentów, dzisiejszy wpis będzie częściowo im poświęcony. Wczoraj, przeglądając sobie spokojnie wiadomości, natrafiłem na ten artykuł: http://www.tvn24.pl/28385,1644329,0,1,nie-zdales–szukaj-pracy-w-kfc-_-wykladowca-przeprasza,wiadomosc.html Pan profesor umieszcza na stronie oficjalnej uniwersytetu krótką notkę, przez którą śmieje się ze studentów, którzy nie zdali egzaminów poprawkowych. Oczywiście od razu pojawia się płacz i zgrzytanie zębów, oburzenie chamstwem profesora itd., itd. Następnego dnia notka znika, a na jej miejsce wskakują przeprosiny. I niby wszystko gra. Ale co mi do tego?

Ano to, że nie rozumiem tego oburzenia. Dobra, facet zamieszcza kilka lekko obraźliwych uwagach na stronie wobec studentów, którzy nie zaliczyli POPRAWKOWEGO egzaminu. Może nie jestem specem, ale trzeba naprawdę nic nie robić, aby wprowadzić się w taką sytuację. Poza tym, dziwi mnie takie nastawienie ludzi. Nie widzą oni, że to są studia, gdzie sam odpowiadasz za to co robisz? Nikt Cię tutaj nie trzyma, wolność i swoboda, alleluja! Nikt nie będzie Cię głaskał po głowie i mówił, jaki to zdolny, piękny i utalentowany jesteś. Tak samo jest potem w pracy, gdzie taki profesor może stać się nagle przykładem idealnego przełożonego. Ktoś może mi zarzucić, iż wypowiadam się jako uczeń II klasy LO, więc co mogę mówić o studiach? Ano tylko tyle, ile usłyszałem z opowieści starszej siostry czy znajomych studentów. Ktoś może powiedzieć, iż taki mądry jestem, a jak bym się zachował na sytuacji studentów? Cóż, zacisnął bym żeby, zakasał rękawy i wziął się do roboty, Nie ma co narzekać, bo nic to nie da. I już.

Buntowniczo się coś zrobiło. Ale co tam, troszkę emocjonalny jestem. Na koniec coś na uspokojenie nerwów. Piosenka. Bardzo miła. De facto, żałuje, że nie umiem zaśpiewać tego tak, jak Michaś. No ale mogę przynajmniej posłuchać. Miłego odpoczynku.

http://www.youtube.com/watch?v=aiMAh2cLczY

Kategorie:Polska

Wpis numer 007 – Okrążenie

18 lutego, 2010 5 Komentarzy

Jestem słabym pisarzem. Rzekł bym nawet, iż tragicznym. Ale jak wiadomo, każdy z nas ma jakieś zachcianki, które chce za wszelką cenę spełnić, nawet jeżeli za bardzo mu to nie wychodzi. Podobnie jest u mnie jeżeli chodzi o pisanie opowiadań. Zapale się na jeden temat, wyskrobię 3, może 4 strony, po czym albo kończy się wena lub zapał. Ale jednak czasami coś wpadnie, więc czemu by się nie pochwalić? W końcu jest to jedno z głównych zadań bloga, czyż nie?

Opowiadanie zacząłem pisać krótko przed wakacjami przez jakiś tydzień, po czym dałem sobie spokój. Może ta notka zmotywuje mnie do kontynuacji. Mam nadzieje. Ale cóż, nie pozostaje mi nic więcej, jak życzyć miłego czytania. No i oczywiście piosenka na koniec.

***

Pociski artyleryjskie nadal świszczały nad głowami skulonych żołnierzy, gdy Komisarz Sev wyszedł ze swojej kwatery z mieczem łańcuchowym w jednej dłoni oraz pistoletem plazmowym w drugiej. Jego twarz była niczym wykuta z kamienia: patrzył z chłodną nienawiścią na drugi brzeg drogi, gdzie okopane były siły Chaosu. Powoli, z powagą dla rodzącej się historii, powoli wszedł na jedno ze stanowisk strzeleckich, tak, aby wszyscy żołnierze mogli go dobrze zobaczyć i usłyszeć. Wstawali oni bez żadnego protestu mimo wielomiesięcznego zmęczenia, strachu, głodu i bólu. Każdy z nich podniósł swą broń i patrzył z wyczekiwaniem na komisarza. Kanonada powoli ucichała, gdy Sev podniósł powoli miecz łańcuchowy do góry i przemówił do nich: „Bracia Moi!! Żołnierze Imperium, lojalni słudzy naszego świętego Imperatora!! Dziś nadszedł ten dzień! Dziś staniemy do ostatecznej walki z siłami Chaosu! To dziś, Wy, synowie Tanith, napiszecie historię!! To wy pokażecie światu, iż wierzyć znaczy móc. Nikt nas dziś nie powstrzyma! Nie bierzcie jeńców, nie pytajcie o nic. Niech wasze karabiny mówią z was. Niech wasze granaty wykrzyczą was ból! Niech wasze bagnety przeleją na wroga waszą wściekłość!! Do broni, bracia!!!”

Miecz łańcuchowy przemówił.

Wielotysięczny okrzyk bojowy przeleciał przez tłumy niczym huragan.

Pociski artylerii powoli zaczęły wybijać ostatnie rytmy nawałnicy.

„Imperator, Tanith, Śmierć!!!!” – potężny krzyk komisarza rozległ się po całym polu bitwy. Sekundę później ogromna fala okrzyków tysięcznej armii uderzył w powietrze, przebijając nawet odgłosy ostatnich uderzeń artylerii.
„Do ataku!! Za Taniht!!!” – wrzasnął komisarz, wyskakując z okopu i zaczynając swoją ostateczną szarże na znienawidzonego wroga. Tuż za nim podążało tysiące Duchów gotowych na wszystko. Teraz nie byli już żołnierzami Imperium. Byli Bogami. Bogami Wojny, którzy chcieli tylko jednego: walki. Nikt ich nie mógł powstrzymać. Rozpoczął się ostatni atak.

***

Słońce powoli zachodziło nad ogromnym polem bitwy na planecie Tyher V. Czerwono krwiste słońce powoli znikało za horyzontem wśród szarych obłoków dymu, które jeszcze gdzie nie gdzie unosiły się w powietrze ze zniszczonych budynków fabrycznych. Komisarz Sev stał z powagą nad ciałami swoich poległych braci, przykrytych kocami. Dziesięciu. Tylko dziesięciu zapłaciło najwyższą cenę za to wielkie zwycięstwo nad ponad tysięczną armią. Lecz mimo to, nadal pozostawało zwątpienie: czy nie dało się ich ocalić? Jakaś strategia, plan działa, który mógł ich uratować….
-Taka była dziś wola Imperatora, komisarzu. – aksamitny głos Inkwizytorki Moonraider rozbrzmiał koło ucha Komisarza. Zaskoczony, odwrócił się i spojrzał na kobietę odzianą w pancerz bojowy oraz po przywieszanie gdzie nie gdzie skrawki papieru z modlitwami błagalnymi i obronnymi. Potężny młot bojowy leżał w jej rękach, bucząc lekko wyładowaniami psychicznymi.
Komisarz lekko uśmiechnął się pod nosem i wrócił wzrokiem na martwych żołnierzy.
-Nie śmiem wątpić w to, o Wielka. Lecz nadal czuję się jakoś… dziwnie. Zawsze cieszyłem się, gdy tylko tylu moich podopiecznych ginęło, szczególnie w porównaniu z ilością zabitych wrogów. Lecz dziś… – ze zrezygnowaniem pokręcił głową. Czuł się winny tej śmierci. Wiedział, iż nie mógł w żaden sposób pomóc, lecz mimo to poczucie winny go nie opuszczało.
-Ty i twój oddział pokonaliście dzisiaj wroga, mimo iż miał on nad wami prawie 10 krotną przewagę. Raduj się tym i świętuj, albowiem nie jest to ostatnia bitwa, o nie. A jeżeli chodzi o twoich martwych towarzyszy… raduj się również. Smutek nic nie daje. Musimy się cieszyć, iż w ogóle poznaliśmy takich ludzi i radować, iż razem z nami mogli oni walczyć w imię Imperatora. – mówiąc to, Inkwizytor uśmiechnęła się spokojnie do Seva. Nie użyła do tego ani trochę swej mocy psychicznej, lecz mimo to efekt był natychmiastowy. Komisarz powoli odwzajemnił uśmiech i spojrzał w dół wzgórza, na swoich żołnierzy. Nie było sensu rozpaczać i obwiniać się. To nie była ostatnia bitwa, kampania. Ktoś musi walczyć i ginąć, by Imperator był szczęśliwy. „A oni potrzebują dowódcy” – pomyślał Sev, patrząc na swoich żołnierzy, którzy u szczytu góry powoli wznosili obóz. Teraz już wiedział, iż nie byli jego żołnierzami, podopiecznymi. Byli jego braćmi. Powoli odwrócił się do Inkwizytorki i zasalutował:
-Proszę o zgodę na inspekcje swoich oddziałów.
Ta kiwnęła lekko głową, po czym odeszła w kierunku swojej Chimery dowodzenia. Komisarz odprowadził ją wzrokiem, po czym odwrócił się i skierował się w stronę zejścia z góry. Z uśmiechem popatrzył na ostatnie promyki światła, jakie padały na ziemię wokół niego. O nie, to zdecydowanie nie była ostatnia bitwa, jaką miał stoczyć…

***

– Czy ktoś może mi powiedzieć, na Fetha, co my tu właściwie robimy?

– Oficjalnie: obserwujemy obóz wroga w celu zbadania możliwości szybkiego zdobycia go bez niepotrzebnych strat. A nieoficjalnie: leżymy po szyje w błocie, marzniemy, umieramy z głodu, gapimy się na obóz orków i myślimy, jak by tu wyrwać się z tego kotła, w którym się znaleźliśmy. Jeszcze jakieś pytania, fethowy geniuszu?

–  Pytanie retoryczne: trudne słowo, nie?

***

Rozdział I

Okrążenie

– Na Imperatora, musimy dostać się do tych transporterów!! Ruszać się, do Fetha!! – Corbec wrzeszczał do słuchawki swego radia. Leżał skulony za wrakiem jakiegoś starego pojazdu wśród świszczących pocisków orkowych bolterów. Wielu. Zbyt wielu. Ze złością załadował nowy zasobnik energetyczny do karabinu i puścił serię czerwonych błyskawic w kierunku warsztatu po drugiej stronie placu. Większość jego bracii znajdowała się w równie opłakanej sytuacji.  Zaklął dosadnie pod nosem i włączył radio:

– Komisarzu, tu Corbec, słyszysz mnie?

Po drugiej stronie odezwał się zachrypiały głoś:

– Głośno i wyraźnie. Jak wasza sytuacja?

– Do dupy. Zostaliśmy przygnieceni ogniem z warsztatu. Nie możemy się ruszyć nawet o milimetr.

– Zrozumiałem. Dajcie mi chwilę… – szum zakłóceń rozległ się w słuchawce pułkownika. Lekki uśmiech wypłynął na twarzy olbrzyma. Przełączył się natychmiast na kanał swojej drużyny:

– Słuchać, drużyna Alfa! Wygląda na to, iż stary coś szykuje, więc na razie siedzimy tu i odwracamy ich uwagę. Oszczędzać amunicje, trzymać głowy nisko. Bez odbioru. – te kilka prostych słów brzmiało niczym błogosławieństwo, którym Corbec obdarzał każdego swojego podopiecznego. Wierzył, iż chociaż w ten sposób może jakoś wspomóc swoich braci.

Kolejna seria zagrzechotała o osłonę . Na dachu warsztatu znajdowały się trzy stanowiska ciężkich sprzężonych bolterów, które ani na sekundę nie przerywały swej pieśni śmierci. Dodatkowo, z wyłomów powstałych na skutek ostrzału gwardzistów co jakiś czas wylatywały rakiety odłamkowe, które ze złowieszczym świstem przelatywały nad skulonymi żołnierzami. We frontowej ścianie garażu znajdowały się około 4 metrowe stalowe wrota, które dało się otworzyć tylko od wewnątrz. Próba wysadzenia ich w powietrze zakończyła się rozszarpaniem na kawałki oddziału uderzeniowego, którego resztki leżały teraz porozrzucane po całym placu. Nie bez kozery orkowe rakiety odłamkowe były nazywane „Szatkownicami”.

Nagle całym placem wstrząsnęła ogromna eksplozja. Fala uderzeniowa powywracał żołnierzy imperium, którzy znajdowali się najbliżej drzwi. Ogromne drzwi wejściowe świsnęły nad głowami oszołomionych żołnierzy i wbiły się z hukiem w budynek za plecami Corbeca. Grad resztek cegieł, tynku i farby poleciał na skulonego żołnierza. Powoli podniósł głowę, rozglądając się po placu. Ogień z kierunku warsztatu ucichł, podobnie jak wszystkie inne odgłosy pola walki. Na kilka sekund zapadła grobowa cisza, w której można była usłyszeć własny oddech czy trzask ognia trawiącego budynki. Nagle doszedł do jego uszu nowy odgłos. Ryk zapalanych silników zagrzmiał w powierzy. Z głębi warsztatu wyłoniły się cztery transportery opancerzone orków, każdy pomalowany krwistoczerwoną farbą i poobwieszany metalowymi czaszkami. Za kabiną kierowcy znajdowały się paki, które spokojnie mogły pomieścić pluton żołnierzy.  Wszystkie cztery powoli podjechały w stronę gwardzistów, którzy w tym czasie ustawili się wzdłuż głównej drogi wychodzącej z obozowiska. Gdy tylko transportery ustawiły się w linię, z kabiny pierwszego z nich wyskoczyła wysoka postać. Trzymała w prawej ręce miecz łańcuchowy, który cicho pracował na najniższych obrotach. Na jego głowa znajdowała się wysoka czapka z orłem imperialnym, z pod której wystawało kilka kosmyków blond włosów. Szedł on wyprostowany, z powiewającym płaszczem, który dodawał mu powagi i grozy. To wszystko było potęgowane przez potężne, podkute buty oraz gruba, skórzana kurtka z symbolami Imperium na piersi. Jego twarz była smukła, o niezwykle ostrych rysach. Jego chłodne, bladoniebieskie oczy stale obserwowały wszystko, co działo się wokół niego.

– Wszyscy na paki, szybko, nie ma czasu – krzyknął w stronę swoich żołnierzy. Zwrócił głowę w stronę podopiecznego z radiostacją – Beroh, ty idź do pierwszego transportera.

Żołnierz zasalutował i pobiegł w kierunku pojazdu. Komisarz podszedł do Corbeca. Ten z uśmiechem na ustach rzekł:

– Więc to była ta „chwila” której potrzebowałeś, tak?

– Cóż, czasami najprostsze metody są najlepsze – wzruszył ramionami komisarz – skoro byłem na ich tyłach, to pomyślałem, iż przyda wam się moja pomoc. Jakie straty?

Corbec ciężko westchnął:

– Zespół Prinka, czyli 7 ludzi nie żyje oraz 3 rannych.

– Poważnie?

– Rany postrzałowe, wszystkie na wylot. Będą żyli.

Komisarz westchnął. Prink był jednym z najlepszych saperów w całym regimencie. „Niech Imperator czuwa nad tobą, bracie.” pomyślał, wyjmując z kieszeni mapę holograficzną. Szybko wpisał kod bezpieczeństwa i położył kawałek płytki na stercie cegieł. Z urządzenia wypłynęła strużka światła, która po chwili rozłożyła się, prezentując trójwymiarową mapę okolicy. W tym czasie wokół niego zgromadziła się grupa podoficerów, która chwilowo dowodziła improwizowanymi oddziałami.

– Dobra, posłuchajcie mnie uważnie. Przed nami najtrudniejsza część misji. Z tego obozu prowadzi tylko jedna droga na linie frontu – palec komisarza wylądował na małej kresce, która po chwili powiększyła się, zajmując cały obszar wyświetlania – Ma ona około 20 kilometrów długości. Orkowie pewnie już teraz kierują się w naszą stronę, natomiast ich linia frontu ciągnie się na co najmniej 2 kilometry w głąb. Będziemy musieli jechać cały czas na pełnej prędkości. Na samym końcu znajduje się most. Po jego drugiej stronie znajdują się nasze oddziały. 10 kilometrów przed celem wezwiemy przez radio nasze wsparcie powietrzne, które częściowo oczyści nam drogę. Mimo to będzie nas czekać ciężka walka, więc bądźcie w ciągłej gotowości. Zrozumiano?

– Tak jest! – żołnierze trzasnęli obcasami, stając na baczność.

– Doskonale. Po jednym z was do każdego z wozów. Ja z Corbeciem ładujemy się do pierwszego. Ruszać się! – krzyknął komisarz, podbiegając do prowadzącego transportera. Żołnierze czekali już na pakach, do których wcześniej zamontowali dodatkowe blachy metalu oraz worki z piaskiem. Na każdym wozie znajdowały się co najmniej dwa działka automatyczne oraz ciężkie boltery. Komisarz z dumą popatrzył na swoich żołnierzy ze swojego stanowiska, po czym krzyknął: „Naprzód!!”. Ryk silników przechodzących na wyższe obroty rozdarł powietrze, zagłuszając wszystkie pozostałe dźwięki. Kolumna powoli wytoczyła się przez główną bramę obozu na błotnistą drogę wijącą się po dnie olbrzymiego wąwozu, którego oba zbocza były porośnięte gęstym lasem. Droga wiła się między mniejszymi wzniesieniami i co chwilę znikała, by po chwili pojawić się znów, pół kilometra dalej. Konwój posuwał się po trasie, ślizgając się na boki. Przy każdym zakręcie silniki niebezpiecznie warczały, starając się wyprowadzić pojazdy na prostą.

Nagle Larkin z niepokojem podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. Komisarz natychmiast to zauważył i pochylił się:

– Coś nie tak?

-Artyleria… – mruknął snajper, zdejmując z ramienia swój karabin – nasza oraz orkowa. Wygląda na to, że ktoś właśnie rozpoczął atak.

Komisarz zaczął nasłuchiwać. Rzeczywiście, przez odgłosy ryczących silników i buksujących kół, dało się usłyszeć dalekie dudnienie ciężkich dział. Z każdą sekundą do tej kanonady dołączały kolejne. Komisarz zaklął cicho i włączył komunikator:

– Do wszystkich Duchów: wygląda na to, że ruszyła ofensywa. Nie wiemy na razie, kto się ruszył, więc musimy uważać. Bez odbioru. Beroh, choć tu! – niska, krępa postać podeszła do komisarza i stanęła na baczność.

– O co chodzi, dowódco? – żołnierz dźwigał na plecach olbrzymie radio, które zasłaniało całe jego plecy.

http://www.youtube.com/watch?v=-gimRV3LS4c

Wpis numer 006 – Magiczne Wahadło

16 lutego, 2010 6 Komentarzy

Jestem typem osoby, która czasami lubi sobie zadać jakieś filozoficzne czy egzystencjalne pytanie i głowić się nad nim jakiś czas. Chęć na rozmyślania złapała mnie ostatnio podczas ferii, gdy grałem sobie w cudowną (moim zdaniem) grę Heroes of Might and Magic IV. Chodzi tutaj konkretnie o kampanię ładu, w której fabuła wygląda następująco: zwykła dziewczyna zostaje królową państwa o dumnej nazwie Wielkich Arkan w nowym świecie (można by rzec, iż postapokaliptycznym). Wszystko idzie pięknie i ładnie, do czasu, gdy władca sąsiedniego państwa, Nieśmiertelny (dosłownie) Król buduje sobie nową zabawkę o nazwie Magiczne Wahadło. Każdy, kto znajdzie się w jego pobliżu, traci własną wolę i wypełnia całkowicie rozkazy Króla. Oczywiście główna bohaterka stara się go powstrzymać itd, itd. Reszta już jest mało ważna dla tej notatki. Ja chce się dzisiaj zastanowić nad pomysłem przedstawionym w grze.

Wyobraźmy sobie, iż takie coś powstaje w naszym świecie i wszyscy ludzie na ziemi dostają się w jego moc. I co teraz? Czy jest to moralne, sprawiedliwe i zbawienne dla ludzkości, czy wręcz odwrotnie. Najpierw rozważmy argumenty za. Nie ma wojen, nienawiści, jakiegokolwiek zła jednego człowieka wobec drugiego. Nie ma kłótni co do dalszych działań, ponieważ wszyscy wypełniamy wolę jednego człowieka. No po prostu sielanka , cud, miód, orzeszki. Ale jest też oczywiście druga strona medalu: jesteśmy tak naprawdę zombie. Nie możemy robić, co nam się podoba, nie czerpiemy korzyści z życia, nic, zero. A co najważniejsze: nie mamy własnej woli. Toż to przecież główna cecha ludzi, możliwość samodzielnego podejmowania decyzji, decydowaniu o swoim życiu. Tak więc czy bez tego nadal jesteśmy ludźmi? Ale jak wiadomo, wolna wola prowadzi od razu do konfliktów między ludzkich, wojen, zła i koło się zamyka. Jak więc widać, można być po każdej stronie, jak nam osobiście pasuje.

Prawdopodobnie dość chaotycznie wygląda ta notatka, ale proszę o wybaczenie, nie potrafię zbyt dobrze przelewać na papier swoich przemyśleć na jakikolwiek temat. Jak mówiłem wcześniej, wolę rozmowę. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Na koniec jak zwykle piosenka, dzisiaj coś niecodziennego. Sami zobaczycie. Miłego słuchania.

http://www.youtube.com/watch?v=gg5_mlQOsUQ

Wpis numer 005 – Pełnoletność

14 lutego, 2010 11 Komentarzy

Kilka dni temu mogliśmy dowiedzieć się o planowanych przez rząd zmianach w zasadach dotyczących prawa jazdy (http://www.tvn24.pl/12690,1642425,1,4,rewolucja-nowe-prawa-jazdy–instruktorzy-na-badania,wiadomosc.html). Jednym z najważniejszych propozycji było podniesienie bariery wiekowej, od której można zdawać na prawo jazdy na samochody osobowe, do 21 lat. Czytając tą informację, naszła mnie refleksja na temat oficjalnej dorosłości, czyli kiedy młody człowiek staje się oficjalnie pełnoprawnym obywatelem, otrzymuje dowód osobisty, ma pełne prawa polityczne i może bez przeszkód kupować alkohol w sklepie.

Moim zdaniem dojrzałość w świetle prawa powinna być od 21 roku życia, tak jak to było za czasów II RP. Idiota, pomyśli większość z was. Może tak, ale opinię tą buduję na mimowolnych obserwacjach czy to w szkole czy poza nią. I po prostu 18 lat to jeszcze nie dorosłość. Dla większości moich znajomych jest to tylko możliwość legalnego kupowania alkoholu czy zdawania tytułowego prawa jazdy. I niestety, bardzo często nie idzie za tym nic więcej. Plany na przyszłość sięgają co najwyżej wakacji czy zbliżających się imprez. Rzadko kiedy widać jakąś odpowiedzialność za swoje czyny czy decyzje. Do cholery, czy taka osoba naprawdę jest pełnoletnia? Wiem, iż niektórzy mogą tacy być całe życie, ale podniesienie tej bariery wiekowej zmniejszy przynajmniej grupę takich osobników. Poza tym, człowiek w wieku 21 lat albo jest na studiach, albo już pracuje. Nie ma już tego odgórnego „musisz to i to” ze strony państwa czy rodziców. Robisz co chcesz, musisz sobie radzić i już. Owszem, rodzina jest z tobą, ale mimo to zaczynasz żyć już w większości sam. I moim zdaniem dopiero wtedy człowiek poznaje całkowicie odpowiedzialność i porządek, który sprawia, iż staje się odpowiedzialny. Oczywiście nie zawsze to działa, ale przynajmniej w większości wypadków. Tak więc jestem za podniesieniem wieku pełnoletniości i już.

Zrobiło się dość poważnie, więc na zakończenie coś lekkiego i przyjemnego.

http://www.youtube.com/watch?v=TxGGckAc1rs

Kategorie:Polska

Wpis numer 004 – Muzyka

9 lutego, 2010 4 Komentarze

Wpis z serii „ Co nieco o autorze”

Uwielbiam muzykę. Każdy wolny moment dnia to słuchanie czy to radia, czy mp4. Poranna pobudka, droga do i ze szkoły, prace domowe czy nawet zwykłe obijanie się. Zawsze musi coś lecieć w tle. Nawet teraz, gdy piszę tą notatkę, z głośników płynie utwór grupy Foreigner  „I Want To Know What Love Is”. Po prostu coś musi być i już, basta.

Zazwyczaj leci muzyka z Winampa, więc pójdę według listy odtwarzania. I tak na początku mamy kilka losowych kawałków Queen oraz Sum 41, lecz zaraz po tym wyskakuje nam dyskografia Sabatonu. Pewnie wszyscy już kojarzą tą grupę, szczególnie po premierze płyty „Art Of War” i utworze „40-1”. Grupa zajmuje jedno z pierwszych miejsc w mojej prywatnej top liście wszechczasów. Nie znam się na muzyce metalowej i może jestem odbiorcom komercji, ale naprawdę, uwielbiam ich. Niemal wszystkie ich piosenki są miodem dla moich uszu, a przy takich utworach jak „Wolfpack”, ”In the name of God” czy „The price of mile” dosłownie odlatuję. Cały czas się zastanawiam, dlaczego niektórzy tak bardzo nie trawią tego zespołu. Do tej pory nie usłyszałem żadnej sensownej odpowiedzi, więc bardzo proszę o jakiś komentarz. Ale koniec tego podniecania się, lecimy dalej.

Tutaj następuje diametralna zmiana, ponieważ wyskakuje nam Basia Trzetrzelewska oraz dyskografia Nightwish. Potem Norah Jones oraz dyskografia Modern Talking.  Potem AC/DC, soundtrack z „300”, Coldplay (palce lizać), Depeche Mode oraz soundtrack z „Iron Man”. Potem mamy małe bagienko, z którego wyłaniają nam się Gwiezdne Wojny oraz mieszanka wszelkich artystów, od rocka po przez pop, metal do muzyki klasycznej. Zaraz jednak wyskakuje nam kolejny faworyt top listy, czyli Michael Buble. Gdyby ktoś się mnie zapytał, co mi się kojarzy z latami 30 XX wieku, odpowiedział bym że prohibicja, film „Nietykalni” oraz właśnie ten artysta. Nie wiem dlaczego, ale jego lwia część utworów brzmi dla mnie jak występy w knajpkach jazzowych właśnie w USA. Uwielbiam go za jego wszechstronność, od ballad miłosnych aż do utworów rozrywkowych czy własnych interpretacjach znanych piosenek innych twórców. Po prostu miód. Ale lećmy dalej.

Tuż po Michale wyskakują nam złote lata 80, czyli 100 utworów, które powstały w tych pięknych czasach. Po nich kolejne małe bagienko, nad którym wspólnie pochylają się Franek Kimono, Sting oraz Lady Pank. Tuż pod nimi znajduje się kawałek Pink Floyd oraz dyskografia zespołu Metallica. Stwierdzam, iż legendy na ich temat nie są przesadzone, jeżeli chodzi o moją opinię. Tuż za nimi muzyka z serialu Battlestar Galactica (o tym później, w osobnym wpisie) oraz najnowszy nabytek, dyskografia kultowego zespołu ABBA. Na sam koniec mamy Enie, z płytą „The Best of Enya” oraz najnowszą płytę Sade „Soldier of Love”. I już koniec. Jak więc widać, słucham niemal wszystkiego, bez wyjątku. Jeżeli ktoś się nie zgadza z moją opinią, zapraszam do komentowania. Proszę również o podsyłanie nazw zespołów, które waszym zdaniem koniecznie muszę dodać do swoich zbiorów. Piosenka na dziś to jeden z najlepszych dla mnie utworów zespołu Sabaton. Miłego słuchania.

http://www.youtube.com/watch?v=EoAC-DIua1c

Wpis numer 003 – Fandom

4 lutego, 2010 6 Komentarzy

Wpis z serii „ Co nieco o autorze”

Gwiezdne Wojny. Dla większości społeczeństwa jest to tylko nazwa jakiejś serii filmów science fiction o facetach ze świecącymi mieczami i kolesiu w czarnej masce, który sapie i jest czarny. Cóż, nie ma co się kłócić, mają oni rację. Należę jednak do grupy ludzi, dla której SW to nie tylko filmy, lecz część życia. Ale od początku:

W Polsce mamy nieoficjalne stowarzyszenie, które nazywamy Fandomem Polskich Fanów Star Wars. Jest to grupa ludzi, która od czasu premiery pierwszego filmu SW (1977) interesuje się światem wykreowanym przez Georga Lucasa. Piszę nieoficjalnym, ponieważ nie jesteśmy nigdzie zapisani, nie mam y oficjalnych struktur, siedziby czy hierarchii. Po prostu duże grono ludzi, których łączy jedna pasja. Fandom dzieli się na Fankluby, które działają w niemal każdym większym mieście. I tak mamy Fankluby:

  • Wrocławski
  • Poznański
  • Warszawski
  • Krakowski
  • Łódzki
  • Śląski
  • Trójmiejski
  • Zachodniopomorski
  • Legnicki
  • Wałbrzyski
  • Toruński
  • Bydgoski

Oczywiście to nie wszystkie, lecz to są te, które na tą chwilę przychodzą mi do głowy. Każdy Fanklub organizuje spotkania fanów, które odbywają się zazwyczaj co miesiąc. Na takich spotkaniach uczestnicy mogą zazwyczaj wziąć udział w przygotowanych przez organizatorów konkursach, dyskusjach cz innych zabawach. Lecz co jest najpiękniejsze, mogą po prostu spotkać się ze znajomymi i najzwyczajniej w świecie porozmawiać na dowolny temat. Nie ma żadnych ograniczeń wiekowych, nie ma żadnych barier w stylu wyznawanej subkultury, przekonań politycznych czy gusta kulinarne. Każdy jest na równi. Oczywiście zazwyczaj są wybierani jacyś organizatorzy, którzy zajmują się przygotowywaniem takich spotkań, reklamowaniu ich na odpowiednich serwisach internetowych itd, lecz nie ma mowy o jakiś rządach totalitarnych czy absolutnych. Liczy się dobra zabawa i już.

Kolejną formą działania Fanklubów jest organizowanie konwentów lub ich części. Krótkie wyjaśnienie: konwenty to spotkania fanów ogólnej fantastyki, kultury japońskiej czy militariów, podczas których prowadzone są prelekcje, prezentacje różnych grup czy wszelakiej maści pokazy. Zazwyczaj taka akcja trwa 2-3 dni. Uczestnicy zazwyczaj mają zapewniony przez organizatorów nocleg czy to na terenie samego konwentu lub w wynajętym lokalu. My, jako fani przygotowujemy różne prezentacje, panele dyskusyjne a nawet pokazy walk na miecze świetlne czy przedstawienia teatralne. I nie robimy tego dla pieniędzy, o nie. To wszystko jest od fanów dla innych fanów oraz zwykłych ludzi. Po prostu robimy to dla satysfakcji i zabawy. Każdy konwent to okazja by po raz kolejny spotkać się z przyjaciółmi, nawet z poza danego miasta. I to jest najpiękniejsze.

Ostatnią formą są różne grupy, które zajmują się konkretnymi elementami związanymi ze światem Gwiezdnych Wojen. I tak mamy tu Rebel Legion oraz 501 Legion, czyli dwie międzynarodowe grupy, które zajmują się rekonstrukcją strojów postaci z filmów, czy na przykład grupę Szare Miecze z Wrocławia, która zajmuje się pokazami walk na miecze świetlne. Tego rodzaju grupy często działają na rzecz akcji charytatywnych, na przykład Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.

Cóż, tyle jeżeli chodzi o część teoretyczną. Czas teraz na moje osobiste przemyślenia. Bez zastanowienia mogę powiedzieć, iż Fandom jest moim drugim domem. To właśnie tu spotkałem wspaniałych ludzi z całej Polski z którymi mogę świetnie się bawić za każdym razem. Po prostu kocham tych ludzi. Są oni dla mnie niczym rodzina. Oczywiście, nie ma rzeczy idealnych: czasami dochodzi do kłótni, sprzeczek, ale mimo to nadal pozostajemy razem. Fandom dał mi niemal wszystko: przyjaciół, pasję, radość, zajęcie a nawet miłość. Boję się pomyśleć, gdzie bym teraz był, gdyby nie ci ludzie. Mam zamiar nadal ze wszystkich sił pomagać i działać na rzecz Fandomu, ponieważ uwielbiam to. W końcu, czego się nie robi dla rodziny, nieprawdaż?

Teraz kilka uwag do „cywilów” ode mnie: nie, teksty w stylu „Wiesz, że Vader miał astmę” albo „Star Trek jest lepszy” nie są wcale zabawne. Nie kiedy słyszysz je po raz setny.  Naprawdę, dla mnie jest to żałosne i denerwujące. Druga uwaga to to, jacy jesteśmy my, fani. Nieprawdą jest, że na spotkaniach po raz setny podniecamy się słowami Vadera „I am your father” oraz że jesteśmy bandą okularników z pryszczami i aparatami na zębach. Jesteśmy najzwyklejszymi w świecie ludźmi, którzy uczą się, pracują, mają rodziny, dziewczyny, żony, dzieci. I mamy również inne pasje niż SW, naprawdę.

No nareszcie, koniec. W życiu bym nie pomyślał, że jestem w stanie tak się rozpisać na jakikolwiek temat nie związany z II Wojną Światową. A jednak, niespodzianka. Może to przez ta godzinę? W końcu kto normalny pisze o pierwszej w nocy wpis do globa? No cóż, to już koniec na dzisiaj. Kiedy następny wpis z tej serii?? Kto wie, zobaczymy. Na koniec, tak jak obiecałem, piosenka. Dzisiaj wybór pada troszkę związany z tematem. Miłego słuchania.

http://www.youtube.com/watch?v=niJI4Df3HuE


Wpis numer 002 – Autoprezentacja

1 lutego, 2010 3 Komentarze

Godzina 00:06. Większość ludzi o tej porze spokojnie sobie śpi. Lecz nie ja. Ferie są tylko raz w roku, więc trzeba troszkę zasiedzieć się przed komputerem. Jako że chwilowo mam dość nabijania fragów w CoD MW 2 oraz walki z Nieśmiertelnym Królem w Heroes IV, postanowiłem napisać porządną autoprezentację na potrzeby tego bloga.

Nazywam się Michał Ogrodowicz, urodziłem się 17.08.1992. Jestem uczniem II klasy liceum XII LO we Wrocławiu imieniem Bolesława Chrobrego. Po drodze uczęszczałem do dwóch szkół podstawowych (58 i 72) oraz gimnazjów (37 i 1). Jeżeli chodzi o specjalizację (o ile można tak to nazwać na tym etapie edukacji) to historia z naciskiem na XX wiek oraz militaria. Należę również do Polskiego Fandomu Fanów Gwiezdnych Wojen, czyli grupy ludzi, którzy nadal interesują się światem stworzonym przez Georga Lucasa niemal 33 lata temu. Należę do niej 15 grudnia 2007, czyli 50-tej Imperiady (nazwa wrocławskich spotkań fanów). Jeżeli chodzi o moje cechy charakteru, upodobania i tym podobne sprawy, posłużę się punktami:

Ulubiony kolor – czarny, niebieski

Preferowana subkultura – brak

Przekonania polityczne – ciężko określić, coś między liberalizmem a prawicą

Coś, co lubię – polskie morze latem

Coś, czego nie lubię – ludzi, którzy wypowiadają się na temat historii bez podstawowej wiedzy

Prezent, który bym chciał na 18 urodzin – szklanego Kałasznikowa z wódką (chodzi mi o same opakowanie)

Ulubiony serial – Battlestar Galactica

I najważniejsze: nie lubię pisać. Zdecydowanie bardziej wolę rozmowę na żywo z daną osobą, nie ważne na jaki temat. No ale cóż, nie ma wyboru, walka (na pióra) nadal trwa. Wiem, iż to, co właśnie napisałem jest dość marną autoprezentacją lecz proszę o wybaczenie: nie jestem nikim specjalnym jeżeli chodzi o pisanie. Tak więc na dzisiaj kończę, wraca ochota na CoD MW 2. Co do zakończeń wpisów, wpadłem na pomysł pt: Piosenka Wpisu. Tym razem wybór pada na:

http://www.youtube.com/watch?v=PBkdWBBHw2g&feature=related

Kategorie:Co nieco o autorze

Wpis numer 001 – Cud

1 lutego, 2010 4 Komentarze
Pierwszy wpis. Jak to dumnie brzmi. Gorzej jednak z treścią, która za nic nie chce pojawić się w głowie i wprawić palce w ruch po klawiaturze. No bo co takiego mogę napisać?? Że jestem wyjątkwy? Każdy jest jedyny w swoim rodzaju. Że zamierzam napisać wiekopomne dzieło? Jasne, już to widzę. No ale coś trzeba wypocić, więc do roboty:

Nazywam się Michał „Komisarz Sev” Ogrodowicz. Sam siebie nazywam „historykiem wolnego pokolenia”. Ten niezwykle dumnie brzmiący tytuł postaram się wytłumaczyć w następnych postach. Należę do Polskiego Fandomu Fanów Gwiezdnych Wojen (o tym też później). I jak widać po tym poście, nie lubię przekazywać swoich myśli na papier. Zdecydowanie bardziej wolę rozmowę.

Muszę jednak wspomnieć o jednej osobie, która nieświadomie pobudziła mnie do pisania własnego bloga. Jest nią Krzysztof „Aquernal” Rewak, szef Legnickiego Fanklubu Star Wars, który swoimi działaniami zmotywował mnie do pisania. Podaję linka do jego blogu, abyście mogli poczytać coś lepszego niż moje wypociny -> http://aquenral.starwars.legnica.pl/

No dobra, można chyba kończyć. Wstęp jest. Marny, ale jest. Obrazek też. No to można kończyć. Zastanawiałem się nad jakimś pożegnaniem po każdym wpisie, lecz jeszcze nie doszedłem do żadnego pasującego, więc na razie nie będzie. Może później.

Kategorie:Co nieco o autorze